Menu

„Jestem Matka Boża z Guadalupe, Święta Maryja zawsze Dziewica, Matka prawdziwego Boga...”

 

/Relacja z pielgrzymki do Meksyku - 19-30 stycznia 2017 r./

 

       Obfity bagaż pozytywnych wrażeń i zapadających w pamięć doświadczeń niejednokrotnie inspiruje ludzi do sięgania po coraz wyższe cele i podejmowania prób ich osiągnięcia. Podobnie dzieje się z pielgrzymami. Kiedy szczęśliwie wracamy z jednej wyprawy, już w głowie pojawiają się pytania: Co dalej? Rok 2015 zaprowadził nas do Portugalii na miejsce objawień z 1917 r., rok 2016 – po raz kolejny do Ziemi Świętej i Jordanii, a ty razem... – Meksyk, a w nim największe na świecie sanktuarium MB z Guadalupe.

A zaczęło się, jak to zwykle bywa, od mało zobowiązujących – jak się na początku wydaje – rozmów, które w rezultacie skutkowały tak pięknymi przeżyciami u wielu ludzi – uczestników pielgrzymki do Meksyku /19-30.01.2017 r./.

 

Dzień pierwszy: czwartek - 19 stycznia 2017 r.

         Dzień rozpoczął się bardzo wcześnie. Już o g. 0.30 sprzed naszego kościoła wyruszył autokar transferujący pielgrzymów na lotnisko im. F. Chopina w Warszawie. Pierwszym uroczystym spotkaniem wszystkich pielgrzymów i p. Basi pilotującej naszą 40-osobową grupę do Meksyku, była Msza św. sprawowana wczesnym rankiem w lotniskowej kaplicy.

Po odprawach bagażowych i paszportowych mogliśmy rozpocząć pierwszy etap wymagającej wyprawy. Samolot Boeing 787 linii Air France wzbił się w swoją podniebną podróż już o g. 7.00, aby po dwóch godzinach lotu bezpiecznie wylądować w Paryżu na lotnisku Charles de Gaulle. Jest to największe lotnisko we Francji odprawiające rocznie ponad 60 mln pasażerów /dla porównania Świdnik – niecałe 400 tys., Warszawa – 11 mln/. Mieliśmy tam ok. 2 godzin na odprawę paszportową i przemieszczenie się do właściwego terminala 2E. Z pomocą naszych nóg oraz lotniskowego autobusu dotarliśmy na czas. Dość sprawnie wsiedliśmy do kolejnego samolotu, w którym mieliśmy zamiar spędzić trochę więcej godzin. Francuskie linie przewidziały na naszą podróż najnowocześniejszy z samolotów, które mają w swojej flocie powietrznej Airbus A380 – samolot-kolos. Ma dwa poziomy, 73 m długości, prawie 80 m rozpiętości skrzydeł oraz 24 m wysokości. To szerokokadłubowy /10 osób siedzi obok siebie/, czterosilnikowy samolot pasażerski. Powierzchnia obu pokładów pasażerskich A380 wynosi 550 m², czyli trzech boisk do tenisa.

         Było już prawie południe, gdy wystartował samolot, na którego pokładzie siedziało ponad 500 osób. Co czuli wówczas pasażerowie...? Pewnie odrobinę lęku odczuwali ci, którzy do tej pory nie posługiwali się takimi środkami komunikacji; nadzieję, że podróż przebiegnie szczęśliwie; zachwyt pięknem bieli chmur oświetlonych z góry rozweselonym słońcem; radość, że realizują się marzenia i trwa pielgrzymka do sanktuarium Matki Bożej, która jest tam tak licznie czczona – a my już za kilka godzin będziemy mieli szczęście uklęknąć przed tym niesamowitym wizerunkiem Maryi.

Dosyć dziwnie podróżuje się o tej porze samolotem do Ameryki. Świadomość, że mamy do pokonania ok. 9.700 km, że lecimy najpierw nad Atlantykiem, potem nad wschodnim wybrzeżem USA z prędkością ponad 900 km/h na wysokości ok. 11,5 km nad ziemią, gdzie temperatura waha się w granicach minus 50-600 C. A przede wszystkim zmiana stref czasowych... Wystartowaliśmy w południe – był dzień. Wylądowaliśmy po ok.12 godzinach lotu – i nadal jest dzień (w Polsce prawie północ). Jesteśmy w Meksyku - państwie w Ameryce Północnej. Sąsiaduje ono ze Stanami Zjednoczonymi (na północy), z Oceanem Spokojnym (na zachodzie i południu), Zatoką Meksykańską i Morzem Karaibskim (na wschodzie) oraz z Gwatemalą i Belize (na południu i południowym wschodzie).

Meksyk zajmuje powierzchnię prawie 2 mln km². Jego stolicą jest położone na wysokości ok. 2.400 m npm miasto Meksyk – Mexico City. To tutaj, a konkretnie na lotnisku im. Pablo Escobara, spotkaliśmy się z przewodniczką p. Ewą, która przejęła opiekę nad naszą grupą i roztoczyła nad nami serdeczną troskę.

Pielgrzymkowy program pierwszego dnia dobiegał końca. Pozostało już tylko szybkie dotarcie do hotelu Ramada, obiadokolacja i zasłużony odpoczynek.

Zegar wskazywał g. 21.15 /w Polsce 4.15/, gdy mogliśmy złożyć nasze umęczone ciała na wygodnych hotelowych łóżkach.

 

Dzień drugi: piątek - 20 stycznia 2017 r.

Piątkowe pielgrzymowanie rozpoczęliśmy od narodowego sanktuarium Meksyku - MB z Guadalupe usytuowanego w samej stolicy Mexico City. Granice ogromnego placu maryjnego wyznacza tutaj z jednej strony nowa bazylika, z drugiej wcześniejsza bazylika z położonym tuż obok kościołem pokutnym /dawny kościół s. Kapucynek/, a z trzeciej – nowoczesna dzwonnica z polskim akcentem – dzwonami firmy Felczyńskich z Przemyśla. Patrząc ze środka placu, pomiędzy starą bazyliką a kościołem pokutnym wznosi się wzgórze Tepeyac, gdzie „wszystko się zaczęło”.

         Nasz pobyt w sanktuarium nie mógł rozpocząć się inaczej niż od nawiedzenia nowej bazyliki. Została zbudowana w latach 1974-1976 według projektu wielkiego meksykańskiego architekta Pedro Ramíreza Vázqueza /on również projektował Narodowe Muzeum Antropologiczne oraz Stadion Azteków w Meksyku na 110 tys. miejsc/. Nowa Bazylika przypomina swoim kształtem wielki, okrągły namiot o średnicy 100 m. Na szczycie znajduje się krzyż, którego podstawą jest litera M oznaczająca zarówno Maryję jak i Meksyk. Nowa Bazylika może pomieścić ok. 12-15 tys. osób, a na samym placu przed Bazyliką jest miejsce dla ok. 30 tys. To właśnie w nowej Bazylice, na centralnym pilastrze,  znajduje się oryginalna tilma (coś w rodzaju płaszcza) św. Juana Diego Cuauhtlatoatzina, na którym uwiecznił się wizerunek Matki Bożej z Guadalupe. Dzięki okrągłemu kształtowi Bazyliki, wizerunek Matki Bożej może być widziany z każdego punktu kościoła.

Skierowaliśmy więc nasze kroki, aby stanąć jak najbliżej wizerunku Maryi i po raz pierwszy z odległości kilku metrów spojrzeć na twarz i pokorną postać Maryi. To był czas modlitwy – nie turystyki. Wieźliśmy przecież ze sobą tyle przeróżnych intencji – własnych, parafialnych, innych osób... Każda chwila była wówczas przepełniona cichą modlitwą wyszeptywaną w sercu przed Panią z Gaudalupe. A te chwile płynęły tak szybko! I nawet wtedy, gdy trzeba było już opuszczać Bazylikę, chciało się tutaj jak najszybciej wrócić – mimo, że tyle interesujących miejsc czekało na nas.

         Wychodząc z Bazyliki od razu zauważyliśmy stojący przed nami po lewej stronie miły polski akcent – wielki, piękny pomnik św. Jana Pawła II wykonany z brązu. Jeszcze kilka lat temu tuż obok stał żółto-biały autobus, którym jeździł po Meksyku papież Jan Paweł II podczas swojej pierwszej podróży apostolskiej w 1979 r. Dziś nie ma już po nim ani śladu. Pozostał jednak zauważalny ślad po tejże pamiętnej pielgrzymce – ogromny szacunek mieszkańców Meksyku do Papieża-Polaka, a przez to również do wszystkich Polaków.

Dosłownie kilkanaście metrów od pomnika stoi 16-wieczna „stara bazylika”, ukończona w 1709 roku. Na jej ścianie odnaleźliśmy kolejny „polonik” – spiżową tabliczkę z napisem POLONIA i orłem w koronie powyżej. Nasz Naród łączy z Meksykiem nie tylko miłość do Maryi i do św. Jana Pawła II, ale także szczególny akt dokonany 3 maja 1953 roku. Wówczas to na prośbę prymasa Stefana kardynała Wyszyńskiego i polskiego Episkopatu, ówczesny prymas Meksyku kard. Miranda y Gomez, oddał Polskę w opiekę Matki Bożej z Guadalupe. Nie dziwi więc fakt, że niedaleko ołtarza w nowej Bazylice, gdzie powiewają flagi państw obu Ameryk, których Patronką jest MB z Gadalupe, zostały umieszczone jeszcze dwie flagi: Watykanu i Polski.

         Wchodzimy po raz drugi do Bazyliki. Tym razem na Eucharystię. Co godzinę odprawia się tu Mszę św. w języku hiszpańskim przy głównym ołtarzu. Małe grupy pielgrzymkowe mogą się modlić w swoich językach w specjalnie przygotowanych do tego kaplicach. Zajmujemy jedną z nich, aby najpierw napawać się pięknym widokiem całej Bazyliki, a potem rozpocząć Eucharystię mając w pespektywie obecność wizerunku Pani z Gadalupe.

         Po Mszy św. pielgrzymujemy dalej w ciepłych promieniach słońca, które na dobre rozgościło się na błękitnym bezchmurnym niebie. Wspinamy się w kierunku wzgórza Tepeyac. Tu tutaj 9 grudnia 1531 r., kiedy św. Juan Diego /ochrzczony przez pierwszych misjonarzy franciszkańskich prawdopodobnie w 1524 r./ szedł do Tlatelolco na poranną Mszę św., miał on ujrzeć piękną kobietę, która przedstawiła mu się jako: Matka Boża z Guadalupe – Święta Maryja zawsze Dziewica, Matka prawdziwego Boga. Objawienia trwały kilka dni – do 12 grudnia 1531 r. Wówczas zdarzył się cud – na tilmie (płaszczu) św. Juana Diego, w którym niósł róże (róże cudownie urosły na kamienistym, zimowym wzgórzu), powstał w sposób cudowny wizerunek Matki Bożej, jako znak dla biskupa Juana Zumárragi. Po tym wydarzeniu zbudowano mały kościół, który stał się celem licznych pielgrzymek Indian, Metysów i Hiszpanów. Szczególną czcią pielgrzymi otaczali cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe.

       Objawienia Matki Bożej na wzgórzu Tepeyac były także momentem zwrotnym w ewangelizacji Ameryki. Dały początek masowym nawróceniom Indian. Do momentu objawień misjonarze chrzcili najczęściej niemowlęta i umierających. Natomiast po objawieniach każdego dnia tysiące Indian zgłaszało się do placówek misyjnych z prośbą o chrzest. Niektórzy księża musieli udzielać sakramentu chrztu nawet 6 tysiącom osób dziennie. Flamandzki franciszkanin o. Peter Ghent zaświadcza, że w czasie jego misji w Meksyku, sam ochrzcił około miliona Indian. W ciągu zaledwie kilku lat, od 1532 do 1538 r., dokonała się chrystianizacja całego Meksyku, około 9 milionów ludzi przyjęło dobrowolnie chrzest i inne sakramenty. Jest to fakt bez precedensu w historii. Wszyscy mieszkańcy, którzy przed objawieniami w większości byli bardzo niechętni i często wrogo nastawieni do chrześcijaństwa, nawrócili się w sposób zupełnie spontaniczny. Przez Reformację w Europie 5 milionów ludzi opuściło Kościół katolicki, a niemal w tym samym czasie, po objawieniach w Guadalupe, 9 milionów Azteków włączyło się we wspólnotę Kościoła katolickiego.

Zaraz po objawieniach rozpoczęto budowę pierwszej kaplicy na wzgórzu Tepeyac. Zakończono ją w ciągu 13 dni, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. 26 grudnia 1531 r. biskup Zumarraga przeniósł cudowny obraz w uroczystej procesji z katedry do kaplicy w Tepeyac. Biskup ustanowił również Juana Diego odpowiedzialnym za nową kaplicę z cudownym obrazem Matki Bożej. Juan Diego nieustannie opowiadał przychodzącym Indianom historię objawień w ich ojczystym języku. Wyjaśniał prawdy chrześcijańskiej wiary i w ten sposób przygotowywał Indian do przyjęcia chrztu, później odsyłał ich do misjonarzy, aby przez udzielenie sakramentów dopełnili dzieła ewangelizacji. Juan Diego zmarł 30 maja 1548 r. i został pochowany przy wzgórzu Tepeyac. Jego beatyfikacji dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II 6 maja 1990 r. w Guadalupe, natomiast jego kanonizacja nastąpiła 31 lipca 2002 r., również w Guadalupe.

A my prawie 5 wieków później, przebywając w tych miejscach cudownej obecności Maryi, pytamy samych siebie: „Czy my – jak niegdyś tamci – pozwalamy Maryi prowadzić się do Chrystusa i Kościoła”. Z tym pytaniem wędrujemy dalej mijając żaglowiec upamiętniający cudowne ocalenie w czasie burzy na morzu /za przyczyną MB z Gadalupe/, wpatrując się w „pokłon Indian Matce Bożej” utrwalony na skalnym zboczu, nawiedzając piękny barokowy kościół-źródło, którego sklepienie wieńczą freski z aniołami... W końcu zatrzymujemy się w miejscu, gdzie przed powiększonym wizerunkiem Maryi zostajemy wprowadzeni w niesamowite treści, które kryje w sobie sam Obraz /trwałość materiału na którym pojawił się wizerunek, Maryja przesłaniająca słońce, będąca nad księżycem, układ gwiazd na płaszczu Maryi, brak farb czy śladów pędzla, odbicie 13 osób zawarte w oczach Maryi.../

Teraz czas wolny. Dla jednych – to czas zakupu pamiątek, bo przecież trzeba pamiętać o swoich bliskich; dla innych – to czas indywidualnej modlitwy – za siebie, za najbliższych, za tych którzy swoje sprawy chcieli polecać przez nas Matce Bożej, za parafię, Ojczyznę... Dużo chciałoby się powiedzieć Maryi. I dużo zostało powiedziane. Trzy godziny upłynęły jak kilka chwil...

Pozostał już tylko powrót do hotelu, obiadokolacja, a później czas na indywidualne porządkowanie wrażeń.

 

Dzień trzeci: sobota - 21 stycznia 2017 r.

         Kolejny dzień na ziemi meksykańskiej  rozpoczynamy od zetknięcia z kulturą Azteków. Stajemy przy ruinach piramidy Templo Mayor. Była to najważniejsza budowla sakralna Azteków, budowana etapami w XIV w. i XV w. Znajdowała się w centrum azteckiej stolicy Tenochtitlan  i miała kształt piramidy schodkowej z dwiema świątyniami na szczycie. Świątynie te, wznoszące się na ok. 60 m nad poziom placu, były poświęcone Huitzilopochtli (bogu wojny i słońca) oraz Tlalocowi (bogu deszczu i płodności). Podczas określonych świąt w azteckim kalendarzu w Templo Mayor składano m.in. krwawe ofiary z ludzi w celu przebłagania bogów i zapewnienia pomyślności społeczeństwu Azteków. Kapłani wycinali ofiarom serca (wyrwanie serca mogło zajmować wprawnemu kapłanowi ok. 10 sekund), skrapiali posągi bogów krwią i wrzucali serce do kamiennej misy z kanalikami odprowadzającymi krew. Ciało wyrzucano na schody świątyni.

Hiszpanie po zdobyciu miasta w 1521 roku prawie całkowicie ją zniszczyli jako symbol pogańskiego kultu.

         Każdy odwiedzający miasto Meksyk w końcu musi trafić na gigantyczny plac Zocalo przy którym stoi monumentalna Katedra Metropolitalna, Pałac Prezydencki i gdzie odbywają się wszelkie imprezy i uroczystości.

Pałac Prezydencki – to siedziba władz Meksyku i Archiwów Państwowych został wybudowany jeszcze przez Hernána Cortésa - hiszpańskiego konkwistadora, znanego przede wszystkim jako zdobywca Meksyku.

Cortés mając 26 lat uczestniczył w ekspedycji Diego de Velazqueza, która podbiła dla Hiszpanii Kubę. A kiedy na Kubę dotarły wiadomości o złotodajnych, bogatych terenach po drugiej stronie Morza Karaibskiego, Cortés zorganizował wyprawę morską. W 1519 Cortés wylądował na wybrzeżu Meksyku, w miejscu, gdzie dziś leży miasto Veracruz. Po kilku miesiącach zawarł przymierze z lokalnymi plemionami Indian. Na ich czele ruszył na podbój imperium Azteków. Bez walki wszedł do ich stolicy Tenochtitlan 8 listopada 1519, po czym uwięził króla Azteków Montezumę II. W ciągu kilku miesięcy armia Cortésa opanowała tereny wokół Tenochtitlan i w maju 1521 przystąpiła do oblężenia miasta. Po wyczerpujących walkach 13 sierpnia 1521 Hiszpanie opanowali Tenochtitlan. Oznaczało to upadek imperium Azteków i opanowanie przez Hiszpanię ogromnej części Ameryki Środkowej.

Przez wiele lat Cortés sprawował władzę w zdobytym imperium, które nazwał Nową Hiszpanią. Odbudował stolicę, nadając jej nazwę Meksyk (México), wznosił gmachy użytku publicznego m.in. dzisiejszy Pałac Prezydencki.

Niektórzy zwiedzający mają szczęście wejść do środka, podziwiać dziedzińce i murale Diego Rivery. W swoich wielkich malowidłach ukazał on historię Meksyku od czasów starożytnych do współczesności. Przedstawił bogactwo kultury starożytnych Indian, tam liczne zmagania Meksykanów w walce z Hiszpanami, Francuzami, dyktatorami... A ponieważ Diego Rivera był zdeklarowanym komunistą, stąd nie dziwi fakt, że szczyt jednego z fresków wieńczy wielka postać samego Karola Marksa w bliskiej obecności czerwonej flagi z sierpem i młotem...

Szczęście uśmiechnęło się do nas – byliśmy tam, zobaczyliśmy... Pan Prezydent nie zamknął przed nami dziedzińców swojego pałacu.

         Tuż po wyjściu z Pałacu wyruszyliśmy w kierunku Katedry Metropolitalnej. Jest ona największą i najstarszą katedrą w Ameryce. Jej budowa trwała 290 lat /1523-1813/. Podwaliny pod budowę katedry położył Hernán Cortés, hiszpański zdobywca, który na jesieni 1519 dotarł do azteckiego Tenochtitlán. Do budowy kościoła wykorzystano kamień ze zburzonych indiańskich piramid-świątyń.

Katedra jest budowlą na planie krzyża łacińskiego, pięcionawową, długą na 100 m. Obie wieże mają po 61 m wysokości. Od strony placu Zócalo do jej wnętrza prowadzą trzy portale. Wewnątrz głównym elementem wyposażenia jest Ołtarz Królewski z 1737, a w nim polski akcent – św. Kazimierz Królewicz.

Od strony wschodniej do katedry przylega kaplica Sanktuarium Metropolitalne, mająca prawdopodobnie najlepiej wykonaną w Ameryce Łacińskiej fasadę w stylu baroku hiszpańskiego. Jest rzeczywiście imponująca.

         Ostatni punkt zwiedzania w sobotnie popołudnie to Narodowe Muzeum Antropologiczne. Jak już wcześniej wspomnieliśmy muzeum zostało zaprojektowane przez Pedro Ramíreireza Vásqueze’a /ten od Bazyliki MB i Stadionu Azteków/.

Cześć dużego, prostokątnego dziedzińca muzeum przykryta jest zadaszeniem wspartym na jednym słupie pokrytym płaskorzeźbami przedstawiającymi historię Meksyku /największy parasol świata/. Z prostokątnego dziedzińca wchodzi się do mieszczących się na parterze sal wystawowych. Muzeum ma 24 sale z ekspozycją i prezentuje historię różnych plemion Indian np. Tolteków, Azteków, Majów, Olmeków... - od ok. 2500 r. przed Chr.

Dzień czwarty: niedziela - 22 stycznia 2017 r.

            Pierwszy wyjazd poza Mexico City. Najpierw zza szyb autokaru podziwiamy meksykańskie krajobrazy. Dostrzegamy poznane wulkany, które widzieliśmy wcześniej ze wzgórza Tepeyac z odległości ok. 90 km. Teraz przejeżdżamy niedaleko tzw. „Śpiącej kobiety” – 5.280 m i dymiącego od kilku lat Popocatépetla - 5.450 m, który jest drugim pod względem wysokości szczytem Meksyku.

Jednak to nie wulkany są celem naszej podróży. Pierwszy etap kończymy w Tenango del Aire. Odwiedzamy Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Tenango del Aire. Kościół i klasztor w Tenango są bardzo stare, jeszcze z XVI w. Od 17 lat prowadzą je polscy księża pallotyni. Odremontowali oni kościół i walący się klasztor. Kościół ten został zbudowany w  XVI wieku z inicjatywy Juana de Zumárraga, pierwszego arcybiskupa Meksyku, który był świadkiem objawień Matki Bożej z Guadalupe.

W Sanktuarium Miłosierdzia Bożego uczestniczymy najpierw w hiszpańsko-polskiej Mszy św. wraz z miejscową ludnością, a następnie spotykamy się z o. Kazimierzem, który wcześniej pracował „rzut beretem” od Garbowa – na lubelskim Sławinku w parafii pw. Wieczerzy Pańskiej. Spotkanie ma wybitnie polski akcent – nie tylko o. Kazimierz i pozostali misjonarze to Polacy, nie tylko grupa pielgrzymów z Polski, ale przede wszystkim obrazy i relikwie św. S. Faustyny Kowalskiej, bł. ks. Michała Sopoćki i św. Jana Pawła II. Cóż za piękne spotkanie!

            Opuściwszy Sanktuarium wyruszamy w kierunku Puebla – miasta Aniołów - położonego na wysokości 2195 m npm.

Powstanie miasta poprzedził list biskupa Tlaxcala do królowej Hiszpanii z 1530, w którym wskazuje na potrzebę założenia osady między Mexico City i portem Veracruz. Jak mówi legenda, biskup miał zobaczyć grono aniołów zstępujących na ziemię i wskazujących mu miejsce założenia miasta. Stąd jego pierwotna Puebla de los Ángeles. Położenie na głównej trasie pomiędzy portem Veracruz i Mexico City rzeczywiście okazało się trafne i zapewniło mu szybki rozkwit. Dziś w Puebla żyje ok. 2,5 mln ludzi i jest to czwarte, pod względem liczby mieszkańców, miasto Meksyku. Od 1987 r. miasto zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jednym z jego miast partnerskich jest polska Łódź.

            Tuż po przyjeździe skierowaliśmy nasze kroki do Katedry. Budowano ją niemal sto lat /1550-1649/. Ma ona 5 naw i 14 kaplic bocznych. Fronton katedry wieńczą /podobnie jak w Garbowie/ dwie bliźniacze, najwyższe w kraju wieże–dzwonnice (69 m wysokości). Niestety, ruchy sejsmiczne sprawiły, że dzwony z wieży prawej musiały zostać zdemontowane. 

Przed frontonem katedry stoją dwie wysokie kolumny zwieńczone figurami aniołów. W katedrze natomiast szczególnie cenny jest ołtarz główny z 1797 r. Zbudowany w postaci dwu jak gdyby świątyń z kolumnami korynckimi. Podtrzymują one kopułę wzorowaną na bazylice św. Piotra w Rzymie. A między nimi, trochę cofnięty do tyłu, jest Ołtarz Królewski z kopułą pokrytą w 1688 roku.

Warte zauważenia są również obrazy autorstwa Miguela Cabrery, zwł. Droga Krzyżowa.

Kolejnym miejscem, którego nie można pominąć będąc w Puebla jest kościół św. Dominika stojący również w pobliżu Placu Głównego. W ołtarzu głównym, wśród wielu świętych, można zauważyć figurę św. Jacka Odrowąża – polskiego dominikanina. Prawdziwym skarbem jest kościoła św. Dominika jest jednak barokowa Kaplica Różańcowa.  Zbudowana w latach 1650-1690. Z przebogatą dekoracją /złoconą 22 i 24-karatowym złotem/, otaczającą sześć obrazów przedstawiających radosne i chwalebne tajemnice różańcowe. Kaplica Różańcowa była przez lata nazywana „ósmym cudem świata”.

Po modlitwie w kaplicy wyruszyliśmy dalej. Idąc wąskimi uliczkami tego kolonialnego miasta podziwialiśmy przepiękne budynki, których majestat eksponowało dodatkowo meksykańskie, wciąż się do nas uśmiechające słońce.

W odległości jednej przecznicy od Placu Głównego znajduje się zabytkowy kościół kościołem Ducha Świętego. Ma ona piękną, bogato zdobioną białą fasadę w stylu barokowym z 1767 roku. Wewnątrz w ołtarzu głównym znajduje się centralnie umiejscowiony obraz Jezusa Miłosiernego, a przed ołtarzem posoborowym – relikwie św. s. Faustyny, które można ucałować /podobnie jak w starym kościele w Łagiewnikach/.

Pojezuicki kościół Ducha Świętego sąsiaduje zaś z głównym budynkiem Uniwersytetu Puebla oraz Hotelem Colonial de Puebla. Tam też /do hotelu, a właściwie do restauracji hotelowej/ udaliśmy się śpiesznie, bo pora dnia sprzyjała, aby „głodnych nakarmić”. Jak pyszny mógł być kurczak ze słynnym sosem mole poblano z czekoladą i chili, wiedzą tylko ci, którzy tam byli...

A później powrót do hotelu w Mexico City. 150 km w autokarze wystarczyło na modlitwę różańcową i zaśpiewanie kolęd od A do Z.

 

Dzień piąty: poniedziałek - 23 stycznia 2017 r.

            Poniedziałek – dzień targu w Markuszowie. Nie mogliśmy o tym ważnym wydarzeniu zapomnieć nawet będąc oddaleni o 10 tys. km. Aby łączyć się ze wszystkimi, którzy w tym dniu oddają się handlowym szaleństwom, zaplanowaliśmy poranne zwiedzanie Tlatelolco – centrum handlowego Azteków, służące w okresie prekolumbijskim jako najważniejsze centrum handlowe Ameryki Środkowej. W roku 1521 miała miejsce tutaj ostatnia i decydująca bitwa pomiędzy Aztekami pod wodzą Cuauhtemoca a Hiszpanami. Ocenia się, że zginęło wówczas około 40 tysięcy Indian. Miasto zostało splądrowane i zniszczone przez konkwistadorów Cortesa, którzy zbudowali w tym miejscu kościół Santiago (św. Jakuba). Dziś to miejsce nosi nazwę „Plac trzech kultur” – prekolumbijskiej, kolonialnej i współczesnej.

Jeszcze przed wejściem do kościoła stanęliśmy przy dwóch pomnikach. Pierwszy upamiętniający 13 sierpnia 1521 r. – gdy Hernán Cortés wziął do niewoli wodza Cuauhtemoca i innych dwóch wodzów indiańskich, a później ich torturował, aby wydali skarby. Drugi pomnik – równie tragiczny – poświęcony poległym 2 października 1968 r. studentom, którzy podczas olimpiady w Meksyku chcieli pokazać światu, że w ich kraju nie ma ani wolności słowa, ani wolności religii... Przeciwko studentom skierowano wojsko i czołgi. Zginęło kilka tysięcy młodych ludzi – władza do dziś twierdzi, że nikt nie zginął.

Wchodzimy zatem do kościoła św. Jakuba prowadzonego niegdyś przez franciszkanów. Niestety w 1917 r. po rewolucji meksykańskiej zakonników usunięto, kościół przejęło państwo, a w klasztorze do dzisiaj mieści się Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Obecnie jedynie pięciu ojców franciszkanów zostało dopuszczonych do posługi w państwowym budynku kościoła. Kościół ten jest dla nas o tyle ważny, że nim znajduje się chrzcielnica, w której w 1524 r. został ochrzczony św. Juan Diego, jego żona Łucja i wuj Juan Bernardino, który również wpisał się w objawienia MB z Gadalupe. Właśnie tutaj sprawowaliśmy Mszę św. zatrzymując się nad pogłębieniem naszej świadomości chrzcielnej.

Również w kościele św. Jakuba miejscowi wierni zaprezentowali nam sposób przeżywania Święta Ofiarowania Pana Jezusa. W Meksyku nikt w tym dniu nie przynosi do kościoła gromnic, ale każdy przychodzi z figurką Dzieciątka Jezus – przepięknie ubraną /każdego roku w inny strój/.

            Kolejne godziny upłynęły nam na zwiedzaniu pozostałości kultury Azteków – cywilizacji śmierci. Wbrew pozorom, ani Aztekowie, ani nawet Majowie nie zbudowali najsłynniejszych piramid w pobliżu Miasta Meksyk. W takim razie, kto to zrobił? Tak naprawdę to nie wiadomo… Być może byli to Totonakowie, a może Otomani – archeologowie do tej pory nie mogą rozwikłać tej zagadki. Aztekowie dotarli na tereny Teotihuacánu po upadku jego cywilizacji, kiedy wszyscy mieszkańcy już dawno wymarli. Stąd właśnie wzięła się nazwa miasta Teotihuacán. Nadali mu ją Aztekowie, przypisując jej symboliczne znaczenie w języku náhuatl (miejsce, gdzie ludzie stają się bogami lub też: miejsce, gdzie narodzili się bogowie).

Idąc Aleją Zmarłych (głównej arterii Teotihuacán), na południowym krańcu znajduje się piramida - Świątynia Pierzastego Węża. Jest trzecią co do wielkości budowlą w mieście, po Piramidzie Słońca i Piramidzie Księżyca i wraz z nimi oraz Cytadelą otoczoną mniejszymi świątyniami tworzy centrum kultowe miasta. Jej powstanie datuje się na 150-200 rok po Chr. Nazwa budowli wywodzi się od rzeźb przedstawiających pierzastego węża, które znajdują się na jej ścianach. Wizerunki te często identyfikowane są z aztecką wersją boga Quetzalcoatla  lub mają związek z Tlalokiem - bogiem wody i wegetacji.

            Zwiedziwszy pozostałości komnat mieszkalnych, Świątynię Jaguara, komnatę Pierzastych Ślimaków, wyruszyliśmy w kierunku Piramidy Księżyca. Jest drugą co do wielkości /42 m wysokości/ budowlą w mieście, po Piramidzie Słońca /63 m/ i jedną z najstarszych w Mezoameryce. Piramidę wzniesiono między 200 a 450 rokiem po Chr. Na jej szczycie znajdowała się platforma, na której odprawiano ceremonie poświęcone Wielkiej Bogini Teotihuacan, opiekunce wody, ziemi i urodzaju.

            Po zejściu z Piramidy Księżyca idąc Aleją Zmarłych kierujemy się ku najwyższej piramidzie w Teotihuacán - Piramidzie Słońca. Jej bok mierzy 225m, a wysokość wynosi 63 m. Ten kolos został zbudowany w latach od 200 przed Chr. do 150 po Chr. Na szczycie piramidy znajdowała się świątynia z pomnikiem jednego z bożków, jednak nie przetrwała ona do dzisiejszych czasów. Po dziś dzień można wejść na piramidę - co też z radością uczyniliśmy.

            Po zejściu z piramidy turyści przechodzą zazwyczaj obok wielobarwnych straganów. Czyż może więc dziwić fakt, że i niektórzy nasi pielgrzymi wrócili do autokaru z głową nakrytą pięknym meksykańskim sombrero?

Udając się na obiadokolację w cieniu Piramidy Księżyca zahaczyliśmy jeszcze o małą fabrykę obrabiającą szlachetne kamienie. Produkują rzeczy piękne i cenne, ale czy to dla nas? Czy odpowiednią pamiątką dla chrześcijan są maski indiańskich bożków? Zakupy poszły więc w innym kierunku... A przy okazji pobytu w tym miejscu zobaczyliśmy, co jak wielostronnie można wykorzystać agawę – roślinę, z której włókien została wykonana tilma Juana Diego.

            Ostatnim punktem piątego dnia była kolacja w bezpośrednim sąsiedztwie Piramidy Księżyca. Byli mariaci, były tańce Indian, sałatka z opuncji też smakowała...

 

Dzień szósty: wtorek - 24 stycznia 2017 r.

            Kolejny dzień pielgrzymowania nawiązał jeszcze do poniedziałkowej tematyki. Pokonawszy 100 kilometrowy odcinek drogi dotarliśmy do Tuli – miasta położonego na północ od stolicy. Znajdują się tutaj zachowane ruiny miasta Tolteków z IX-XII w po Chr. Obecnie jest tu park archeologiczny związany ze sztuką Tolteków, otoczony bogatą szatą roślinną, zwłaszcza przeróżnymi kaktusami.

Najbardziej charakterystyczne dla Tuli są posągi „Atlantów niebiańskich” – 4,5 metrowi atlanci stanowili kolumny do świątyni pierzastego węża, stojące na szczycie piramidy.

            Ok. 150 km od Tuli znajduje się Santiago de Querétaro – kolejny cel naszej wtorkowej wędrówki. Jest to miasto kolonialne, położone na wysokości 1865 m, liczące ok. 850 tys. mieszkańców. W 1996 roku zostało wpisane na listę Światowego dziedzictwa UNESCO. Po ok. 2,5 godz. dotarliśmy z Tuli do Querétaro.

Niedaleko Querétaro 25 lipca 1531 r. miała miejsce ważna bitwa pomiędzy wojskami hiszpańskimi a Indianami. W trakcie walk nagle niebo zasnuło się czarnymi chmurami, które całkowicie przykryły słońce. Wówczas przerwano bitwę i zarówno Hiszpanie, jak i Indianie, spojrzeli w niebo. Obie zwaśnione strony ujrzały ten sam niezwykły widok: na tle ciemnych chmur, w miejscu słońca, pojawił się ogromny krzyż, a chwilę później tuż obok niego ukazał się święty Jakub na białym koniu. Hiszpanie byli niezwykle przejęci i wzruszeni, gdyż święty Jakub jest patronem ich kraju. Natomiast dla Indian Otomi był to wyraźny znak, by zaprzestali walk z Hiszpanami i przyjęli wiarę chrześcijańską. Ich dowódca, Conin, przyjął chrzest i to samo nakazał swojemu ludowi. Indianie wykonali kopię krzyża, który zobaczyli na niebie i ustawili ją na wzgórzu, gdzie odbyła się pamiętna bitwa. Później wybudowano tam małą kapliczkę, a następnie kościółek, który z czasem znacznie rozbudowano. Tak powstał zakon Świętego Krzyża w Querétaro, do którego przyjeżdżali franciszkanie z Hiszpanii, by przez dwa lata przygotowywać się do prowadzenia misji chrystianizacyjnych na nowopodbitych terenach.

Jednym z zakonników, który przybył, by nawracać Indian, był Antonio de Márgil de Jesús. Pracował on przez 14 lat w wielu krajach, m.in. w Hondurasie, Salwadorze, Nikaragui, Kostaryce i oczywiście w Meksyku, gdzie nawracał Indian. Zakonnik ten był niezwykłym człowiekiem, a słynął głównie z tego, że bardzo szybko chodził i potrafił pieszo pokonywać bardzo duże odległości w nieprawdopodobnie krótkim czasie. Kiedy w 1697 r. przybył do klasztoru Świętego Krzyża, wbił w ziemię w klasztornym ogrodzie swoją laskę, która była jego niezbędnym rekwizytem podczas dalekich wędrówek. Po pewnym czasie z laski zaczęły wyrastać gałęzie, a potem liście i kolce. Jednak najbardziej zdumiewające było to, że kolce miały kształt krzyża. Z czasem roślina ta zaczęła się rozrastać i zajęła cały klasztorny ogród. Co dziwne, krzew próbowano posadzić w innych częściach Meksyku, ale szybko usychał. Rośnie wyłącznie na terenie klasztoru. Naukowcy wielokrotnie badali tajemniczą roślinę i nie znaleźli żadnego wyjaśnienia tego fenomenu. Stwierdzili jedynie, że krzew ten pochodzi z rodziny mimozowatych, jak również, że rozmnaża się poprzez korzeń. Z ziemi, tuż obok jednej rośliny, wyrasta druga. Najdziwniejsze są jednak kolce w kształcie krzyża. Żadna inna roślina nie ma takich kolców. Co jakiś czas obcina się gałęzie niezwykłych krzewów, a kolce sprzedaje jako pamiątki w przyklasztornym sklepiku z dewocjonaliami. My również nabyliśmy tę niesamowitą pamiątką.

Przepiękne miasto Querétaro było świadkiem wielu ważnych wydarzeń z historii Meksyku. W 1810 r. narodził się tutaj spisek niepodległościowy Kreoli. Spiskowcy spotykali się w domu żony burmistrza, Josefy Ortíz. Niestety jeden z nich zdradził swoich kompanów i większość konspiratorów została aresztowana, zaś Josefę Ortíz uwięziono w jej własnym pokoju. Na szczęście udało się jej wyszeptać przez dziurkę od klucza jednemu ze wspólników informacje o planach dalszych aresztowań, a ten z kolei udał się do księdza Miguela Hidalgo z miejscowości Dolores, który zadecydował o natychmiastowym rozpoczęciu walk o uniezależnienie Meksyku od Hiszpanii, ogłaszając to dzwonem, który dzisiaj znajduje się na wejściem głównym do Pałacu Prezydenckiego w Mexico City. Walki z Hiszpanami trwały 11 lat i w 1821 r. Meksyk uzyskał niepodległość.

Nieco później, w 1848 r. podpisano w Querétaro traktat Guadalupe Hidalgo, na mocy którego Meksyk utracił 5 stanów /m.in. Teksas/, czyli połowę swoich terytoriów na rzecz Stanów Zjednoczonych /ok. 2 mln km2/. Czy ktoś z nas słyszał o tym wcześniej?

W 1864 r. Francuzi zajęli Meksyk, a Napoleon III przysłał arcyksięcia Maksymiliana (z rodziny Habsburgów), by sprawował tu władzę. Trzy lata później wojska francuskie wycofały się z Meksyku, a Maksymilian został sam. Schronił się wówczas w klasztorze Świętego Krzyża, ale jeden z jego kapitanów zdradził go i arcyksiążę wpadł w ręce meksykańskich liberałów na czele z Benito Juárezem – pierwszym prezydentem-Indianinem. Ostatnie trzy dni życia spędził zamknięty w klasztornej celi. Zakonnicy proponowali mu ucieczkę, ale on odmówił, mimo iż wiedział, że czeka go śmierć. Arcyksiążę Maksymilian został rozstrzelany w Querétaro na tzw. Wzgórzu Dzwonów 19 czerwca 1867 r. W miejscu tym rodzina Habsburgów ufundowała małą kapliczkę, natomiast nieco wyżej Meksykanie ustawili ogromny pomnik Benito Juáreza, który ponownie został prezydentem po śmierci Maksymiliana.

W 1917 r. właśnie w Querétaro podpisano konstytucję Meksyku, która po niewielkich zmianach obowiązuje do dziś radykalnie oddzielając Kościół od Państwa.

Wjeżdżając do miasta od strony Tuli nie sposób nie zauważyć pięknie zachowanego XVIII-wiecznego akweduktu, który majestatycznie góruje nad panoramą miasta. Doprowadzał wodę z gór do miasta, a kończył się w klasztorze św. Krzyża.

Bogactwo wtorkowych przeżyć dopełniło się jeszcze uczestnictwem we Mszy św. w kościele pw. MB z Gadalupe w Querétaro. Później obiadokolacja w tym samym mieście i powrót na ostatni nocleg w hotelu Ramada w Mexico City.

Dzień siódmy: środa - 25 stycznia 2017 r.

            Na południe od stanu Meksyk /ze stolicą Mexico City/ rozciąga się stan Morelos z 350-tysięczną stolicą Cuernavaca - Miasto wiecznej wiosny.

Tutaj nawiedziliśmy katedrę z jej surowym franciszkańskim stylem. Do lat 50-tych XX w. było w niej mnóstwo figur, co sprawiało, iż niektórzy wierni nawet nie docierali do ołtarza, do kaplicy z Najświętszym Sakramentem. Pomodlili się przed figurą któregoś ze świętych i „w tył zwrot”. Decyzją biskupa w kościele pozostały jedynie trzy figury: św. Jan Chrzciciel – przy chrzcielnicy u wejścia do kościoła, Chrystus na krzyżu – nad ołtarzem głównym, figura Wniebowzięcia Maryi – pod tym wezwaniem jest kościół.

Na prawo od ołtarza znajduje się kaplica Najświętszego Sakramentu z niespotykaną nigdzie Drogą Krzyżową. Na żadnej stacji nie pojawia się żadna twarz, ani żadna postać. Cały dramat Męki Pańskiej wyrażają ręce Pana Jezusa i poszczególnych ludzi.

            Przy wejściu głównym do katedry zauważamy „Świątynię Indian” – trzy ściany pod gołym niebem – tak też można się modlić.

Nieopodal rośnie ceiba – drzewo kultowe Majów. Ma pień o dość gładkiej korze, który z czasem pokrywają stożkowate kolce o długości nawet kilku centymetrów. Podziwiamy kwiaty, które wnoszą tyle piękna w stworzony przez Pana Boga świat.

            Nasz meksykański autokar wiezie nas następnie do stanu  Guerrero – jeszcze bardziej na południe kraju. Tutaj znajduje się Park Narodowy Cacahuamilpa znany przede wszystkim z grot tworzących jeden z największych systemów jaskiń na świecie. Groty Cacahuamilpa odkryte w 1834 r. obejmują około 90 naturalnych komór tzw. "salonów" przyozdobionych niezliczoną ilością stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów. Jedna z nich stanowi swoisty amfiteatr o cudownej akustyce. Koncertował tu m.in. Andrea Bocelli. Park Cacahuamilpa odwiedzany jest rocznie przez ok. 350 tysięcy osób. My byliśmy jednymi z nich spędzając w chłodzie jaskiń ponad 2 godziny. A na zewnątrz w tym samym czasie – upał!

            Nie przeraża nas to zbytnio z co najmniej dwóch powodów: - mając świadomość, że w Polsce zima trwa w najlepsza, my chwytamy każdą okazję optymizmu, który przynoszą promienie słońca

- wsiadamy do klimatyzowanego autokaru, który przez najbliższe 40 minut będzie nas wiózł do kolejnego wspaniałego miasta kolonialnego – Taxco „Miasto srebra”.

            Kręta droga nie stanowi żadnego problemu dla kierowcy naszego autobusu, a piękne górskie scenerie za oknami skracają odczuwaną długość podróży.

Jesteśmy zatem w Taxco - mieście położonym ok. 200 km w kierunku południowo-zachodnim od stolicy, w piątym co do wielkości mieście w stanu Guerrero. Leży na zboczu góry na wysokości 1800 metrów. Miasto liczy ok. 55 tys. ludzi, z czego 80% stanowią katolicy.

Skoro Taxco zwane jest miastem srebra, nie mogliśmy zacząć od czego innego niż srebro – najpierw proza jego wydobywania, a potem korzystanie w efektów pracy i kunsztu osób obrabiających srebro. I znowu portfele niektórych uszczupliły się o kilka peso – ale to co zostało nabyte jest rzeczywiście godne transatlantyckich podróży.

Jeszcze tylko obiadokolacja w restauracji nad fabryką srebra, z piękną panoramą miasta za oknem... Potem zakwaterowanie w specyficznym hotelu, który niegdyś był franciszkańskim klasztorem odebranym Kościołowi przez państwo, a obecnie sprzedanym w prywatne ręce i zamienionym na hotel... A jeszcze później – Msza św. w hotelowym „amfiteatrze” jak jest nazwany, czyli dawnym kościele zakonnym... Dla mnie – uczucia co najmniej mieszane.

 

Dzień ósmy: czwartek - 26 stycznia 2017 r.

Słoneczny dzień odsłonił przed nami inne oblicze miasta. Wczoraj ujawniło swoją wieczorną intymność, podświetlony delikatnym światłem nastrój, wyciszenie, które chłonęło się z hotelowych balkonów...

Dziś w blasku styczniowego słońca w błękit nieba nad wzgórzem Taxco wpisuje się najpierw monumentalna figura – jasna postać Chrystusa z rozłożonymi jak do powitania rękami, znajdująca się na skale górującej nad miastem i dobrze widoczna z każdego miejsca. Nieco poniżej misternie ułożona mozaika, którą tworzą malownicze białe domy pokryte czerwoną dachówką, plątanina wąskich, brukowanych uliczek, przyozdobione stylowymi kościołami, które raz po raz wpisują się w tę całą przemyślaną kompozycję.

Nad głównym rynkiem góruje kościół Santa Prisca /a dokładnie św. Pryscylli i św. Sebastiana/ z różowego kamienia, zbudowany w stylu baroku neohiszpańskiego. Ukończony w 1758 r. kościół, ufundował José de la Borda, przedsiębiorca górniczy, niegdyś jeden z najbogatszych ludzi w Meksyku. Jego dwoje dzieci wstąpiło do zakonu, a on sam kierował się dewizą: Bóg daje Bordzie – Borda daje Bogu”.

W wystrój kościoła Santa Prisca Borda zaangażował najlepszych artystów m. in. wszystkie obrazy w kościele, w zakrystii biskupiej i przylegającej do nie drugiej zakrystii namalował nie kto inny, tylko słynny meksykański malarz Miguel Cabrera /patrz: dzień czwarty, Puebla, Droga Krzyżowa w katedrze/.

José de la Borda sprawił również, że wszystkie domy w Taxco zostało pomalowane na biało i pokryta spadzistymi czerwonymi dachami.

            W Taxco kończy się pewien etap naszej meksykańskiej pielgrzymki. Tutaj właśnie po zakończeniu zwiedzania miasta musi nas opuścić p. Ewa – nasza wspaniała Przewodniczka. Otrzymuje kolejną grupę, którą będzie oprowadzać po Kubie. Nam pozostały już tylko dni bardziej rekreacyjne, stąd też przejmuje nas kto inny- również p. Ewa.

            Wyruszamy dalej na południe. Cały czas podróżujemy po stanie Guerrero. Drogą przez Wilczy Kanion kierujemy się ku Acapulco. Po prawej stronie towarzyszy nam koryto rzeki. W tej chwili nie ma w nim ani kropli wody, ale widać jak groźny jest tu nurt w porze deszczowej. Za oknami leniwie przesuwają się monotonne krajobrazy górzystej pustyni pokryte bladymi kaktusami.

Z każdym kilometrem jesteśmy coraz niżej. Skoro Taxco leży na wysokości ok. 1.800 m npm, to znaczy, że na 250 kilometrach trasy do Acapulco musimy zniżyć się do poziomu 0 m  - czyli do poziomu Oceanu Spokojnego.

            O całkiem przyzwoitej porze  o godz. 18.30 / 01.30 polskiego czasu/ dotarliśmy do hotelu Copacabana nad Zatoką św. Łucji zwaną popularnie Zatoką Acapulco.

Dalszy scenariusz jak zwykle: zakwaterowanie, obiadokolacja, odpoczynek /Fakultatywnie: dla jednych – spacer po plaży Pacyfiku, dla innych fotografie pt. „Zachód słońca nad Pacyfikiem” z balkonu na 17 piętrze/.

 

Dzień dziewiąty: piątek - 27 stycznia 2017 r.

            Trudna noc. Huczące fale oceanu, gorące, wilgotne powietrze... Od razu przychodzi na myśl rozmowa Kargula z Pawlakiem: „Że też muszę się mordować w tym luksusie”... Bo rzeczywiście luksus widać. W naturalne piękno tropikalnej przyrody wpisuje się cała sieć budowli umożliwiająca ludziom korzystanie w uroków tego miejsca.

Po porannej Mszy św. mamy trochę czasu na wypoczynek na plaży. Trzeba jednak zachować ostrożność:

– jesteśmy na Oceanem Spokojnym, który wcale nie jest taki spokojny. Fale mogły by okazać się niebezpieczne dla pływaków klasy średniej

– jesteśmy niezbyt daleko od równika - na takiej szerokości geograficznej, jak Mauretania, Mali, Niger, Czad i Sudan w Afryce. Słońce więc operuje tutaj o wiele mocniej niż w Polsce.

Po południu wyruszamy na wycieczkę. Najpierw piękny widok z góry na całą zatokę, potem City Tour, modlitwa w katedrze MB Pomocy Strapionych, a następnie kilkugodzinny rejs statkiem po wodach zatoki. Od strony Oceanu można zobaczyć to, co zostało ukryte przed widzami od strony lądu. Na ogromnych skałach wyrastających z wód oceanu zostały zmyślnie usadowione rezydencje różnych ludzi „wielkich tego świata” – ludzi polityki, sportu, show-biznesu... Różni ich w życiu pewnie bardzo wiele, a łączy Acapulco i ogromna fortuna, którą dysponują.

Pięknym momentem podczas rejsu był moment zachodu słońca przeżyty na otwartym Oceanie. Widoki przepiękne – niech Stwórca będzie uwielbiony.

Kiedy już mrok zaczął spowijać wszystko, a cała zatoka ożyła gąszczem różnobarwnych świateł, my udaliśmy się autokarem do miejsca, które wcześniej widzieliśmy podczas rejsu statkiem - La Quebrada. Atrakcją zapierającą dech w piersiach jest tutaj obserwowanie skoków do wody z 40-metrowego klifu do wąskiej zatoczki. Śmiali skoczkowie wspinają się najpierw po skałach na szczyt, modlą się przed kapliczką Matki Bożej, a następnie skaczą w dół do 3,5-4-metrowej wody,  wykonując w trakcie skoku akrobacje. Wbrew pozorom buduje to pobożność widzów. Niejeden raz słyszałem wypowiadane w różnych językach; „O mój Boże!”.

 Dzień dziesiąty: sobota - 28 stycznia 2017 r.

            Kolejny dzień w Acapulco rozpoczęliśmy poranną Mszą św. Po śniadaniu i krótkim pobycie na plaży wyruszyliśmy w kolejne interesujące i godne zobaczenia miejsca. Tym razem była to Laguna Coyuca. Znajduje się ok. 10 km na północ od Acapulco. Wąski pas lądu odcina ten słodkowodny akwen od słonego oceanu, sprawiając, że w lagunie można znaleźć szeroki wybór fauny i flory tropikalnej.

Po obiedzie, który spożyliśmy na piaszczystej plaży, wyruszyliśmy dwiema łodziami na wody laguny. Podczas rejsu mogliśmy podziwiać panoramę majestatycznych gór Sierra Madre, obserwować bujne tropikalne palmy, gaje palm kokosowych, bananowce z dojrzewającymi owocami, lilie wodne unoszące się przy brzegu... Nie mniej bogaty jest tutaj świat ptaków: czarne i białe czaple, mewy, kormorany i inne ptaki tropikalne... Do tego naturalne SPA, kąpiel w ciepłej bardzo spokojnej wodzie, możliwość spaceru po gorącym piasku lub chwila spędzona w pozycji horyzontalnej... W ciszy tego miejsca można było rzeczywiście odpocząć.

Jeszcze tylko hamaki, które należało zakupić u miejscowych, aby także po powrocie do Polski można było zażyć chociaż czasami chwili rekreacji.

 

Dzień jedenasty: niedziela - 29 stycznia 2017 r.

            Szybko minęły trzy noclegi w hotelu Copacabana. W niedzielny poranek opuszczamy hotelowe pokoje, wystawiamy bagaże na korytarz i sprawnie udajemy się na śniadanie. Mamy świadomość, że czas nas dzisiaj nie będzie rozpieszczał. Wprawdzie przed nami cały dzień, ale do pokonania mamy prawie 400 km i program jeszcze napięty.

Po śniadaniu wyruszamy więc na północ. Po przejechaniu 250 km mijamy Jezioro Tequesquitengo, którego wody ogrzewają się u stóp wulkanów, a następnie docieramy do Haciendy Vista Hermosa. Została ona założona w 1529 roku Hernána Cortésa. W nagrodę za jego podboje, Karol V, król Hiszpanii i cesarz Niemiec, uhonorował Hernána Cortésa tytułem Marques del Valle de Oaxaca, co dawało mu prawo do wiosek i rozległych terenów. Tutaj sprowadził trzcinę cukrową i wybudował cukrownię.

A my, jako turyści, spożyliśmy smaczny obiad w przepięknej willi Cortésa i wyruszyliśmy w dalszą drogę.

Zakupiwszy w „Mieście wiecznej wiosny” bukiety kwiatów, udajemy się do Guadalupe – do Sanktuarium „Matki Boga, Świętej Maryi zawsze Dziewicy, Matki prawdziwego Boga...” To miejsce spina jakby klamrą naszą pielgrzymkę. Tutaj sprawowaliśmy pierwszą na ziemi meksykańskiej Mszę św. i w tym miejscu również Mszą św. żegnamy się z Meksykiem. Wdzięczne słowa popłynęły stąd ku Bogu przez Maryję za dar tejże kończącej się pielgrzymki. Pozostało jeszcze ostatnie spojrzenie z bliska w pokorne oczy Maryi, które oby jak filmowy kadr zatrzymało się w naszej wyobraźni. Pozostały jeszcze pożegnalne słowa p. Ewy – naszej pierwszej przewodniczki: „W wizerunku z Guadalupe, w oczach Maryi można dostrzec odbicie postaci ludzi. Oby spotkani przez Was ludzie mogli dostrzec w Waszych oczach odbicie Maryi”. Z tym przesłaniem wracamy.

Po skutecznych zmaganiach z zakorkowanymi ulicami docieramy na czas na lotnisko. I znów ta sama procedura – odprawa bagażowa, odprawa paszportowa i wizowa, odpowiedni terminal... i już siedzimy w samolocie. Przedostatni lot w czasie tej pielgrzymki. Podobnie jak poprzednio korzystamy z linii Air France. Tym razem mamy do dyspozycji samolot Boening 777 zabierający na pokład ponad 450 osób. Zgodnie z planem startujemy o godz. 20.30. Prze nami ponad 9.500 km do pokonania. Przewidywany czas lotu powrotnego to 9 h 15 min. Obserwujemy więc na monitorach przebieg naszego lotu. Wysokość: 33 tys. stóp tj. 10.058 m. Prędkość od 990 do 1.100 km/h. Trasa: Mexico City, Zatoka Meksykańska, Atlantyk wzdłuż wschodniego wybrzeża USA, Morze Celtyckie, po lewej stronie pozostała Irlandia i Wyspy Brytyjskie, Kanał La Manche, Francja, Paryż.

 

Dzień dwunasty: poniedziałek - 30 stycznia 2017 r.

            Nie wiadomo kiedy, a już od dawna jesteśmy w ostatnim dniu pielgrzymki. Siedem godzin różnicy czasowej skróciło nam właśnie o tyle powrotną noc.

Pozostało tylko szczęśliwe lądowanie na Paris Charles de Gaulle Airport, możliwość kolejnego pochwalenia się posiadanym paszportem, przejście i przejazd wagonikami lotniskowej kolejki na odpowiedni terminal, trochę oczekiwania na rozpoczęcie pokładowania i ruszamy dalej.

            Na monitorach wyświetliły się informacje, że wystartujemy o godz. 16.00 i po 2 h i 10 min. wylądujemy w Warszawie; że polecimy samolotem Airbus 321, który ma 44,5 m długości i może zabrać na pokład 200 pasażerów. Kapitanem naszego ostatniego lotu będzie François Plaire.

Co Francuzi zapowiedzieli, to zrealizowali. Po godz. 18.00 byliśmy w Warszawie. Szczęśliwi, że wróciliśmy bezpiecznie. Pozostał jeszcze autokarowy transfer z Okęcia do Garbowa, Msza św. w naszej pięknej świątyni i już o godz. 22.15 mogliśmy uroczyście ogłosić, że 12-dniowa pielgrzymka do Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe AD 2017 dobiegła końca. Przeżyliśmy wspólnie prawie 286 pięknych godzin.

Deo gratias.

 

                                   Ks. Zenon Małyszek – opiekun duchowy pielgrzymki.