Menu

SANKTUARIA FRANCJI – 22-30.06.2024 r. – RELACJA Z PIELGRZYMKI 

 

*  22 czerwca 2024 r. - sobota

Tuż po zakończeniu roku szkolnego, 22 czerwca 2024 r., rozpoczęła się wielka pielgrzymkowa przygoda dla tych, którzy postanowili nawiedzić najważniejsze SANKTUARIA FRANCJI. Po wielu miesiącach przygotowań, „wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno”, na placu przed kościołem w Garbowie zaczęli gromadzić się pielgrzymi oraz ich bliscy, pragnący tuż przed odjazdem uścisnąć na pożegnanie życząc im Bon voyage!

Była godzina 2.30 gdy autokar wypełniony pątnikami obrał kurs na stolicę, aby po stosunkowo krótkiej trasie zameldować się na lotnisku im. Chopina w Warszawie. Było już widno, gdy komplet pielgrzymów – 53 osoby wraz z p. Małgorzatą – pilotem grupy – oficjalnie rozpoczął wspólną 9-dniową Bożą przygodę od celebracji Mszy św. w lotniskowej kaplicy. Od razu wybrzmiały słowa zachęty do odpowiedniego wejścia w pielgrzymkę, do otwartości na słowa, wydarzenia i ludzi, których Pan Bóg będzie stawiał w tych dniach na naszej pielgrzymiej trasie. I jeszcze jedno – zabieramy ze sobą sprawy swoje, rodzinne, parafialne oraz tych wszystkich, którzy prosili nas o modlitwę. O tym nie możemy zapomnieć!

Formalności związane z odprawą bagażową, kontrolą i dotarciem do hali odlotów przebiegły dosyć sprawnie. Pozostało nam jedynie czekać, kiedy będziemy mogli wejść na pokład samolotu. I już tutaj pojawiła się pierwsza niezbyt miła niespodzianka – godzina odlotu została przesunięta. Jednak cierpliwe oczekiwanie owocowało nawiązywaniem kontaktów z tymi, którzy dołączyli do nas dopiero w Warszawie. Wreszcie na tablicach została wyświetlona informacja BOARDING i mogliśmy rozpocząć bezpośrednie przygotowania do lotu. Około 180 pasażerów szybko zajmowało miejsca w oczekującym samolocie Boening 737 PLL LOT. Niestety nadzieja szybkiego spotkania z Paryżem wkrótce została rozwiana. Komunikat kapitana statku powietrznego przywołał realia pogodowe w powietrzu i brak zgody na nasz start. Nie pozostało nam nic innego, jak sięgnąć do kolejnych pokładów cierpliwości i... czekać. Mozolnie przesuwające się chwile dłużącego się oczekiwania dosięgły wreszcie kresu. Otrzymaliśmy zgodę na start. Z około godzinnym opóźnieniem wzbiliśmy się bezstresowo w przestworza. Nawet ci, dla których była to pierwsza powietrzna podróż, nie zauważyli zbytnio przyspieszenia swojego tętna. Dwugodzinny lot osłodzony troską stewardess upłynął pasażerom niemal w mgnieniu oka. Po delikatnym lądowaniu pozostało nam jedynie odebranie bagaży, odnalezienie właściwej drogi wiodącej do parkingu, odnalezienie czekającego na nas autokaru i w drogę...

Niezbyt zatłoczone ulice południowych godzin francuskiej stolicy umożliwiały nam sprawne osiąganie zamierzonych celów. Minąwszy najsłynniejszy paryski stadion piłkarski Stade de France, na którym m. in. Francja została mistrzem świata w 1998 r., mogliśmy z okien autokaru podziwiać Łuk Tryumfalny, Pola Elizejskie, Moulin Rouge, aby ostatecznie stanąć na Montmartre – Wzgórzu Męczenników. Ostatnie metry wspinaczki ułatwiła nam kolej szynowa – podobna jak na polskiej Gubałówce.

I oto znaleźliśmy się u stóp monumentalnej świątyni z białego kamienia - Bazyliki Sacré-Cœur – Najświętszego Serca Pana Jezusa.

Kiedy w 1870 r. wybuchła wojna francusko-pruska, dwaj francuscy przemysłowcy przysięgli sobie, że jeżeli po wojnie ujrzą Paryż takim samym, jak przed wojną, to wybudują bazylikę ku czci Serca Jezusowego. Gdy rok później po zakończeniu działań zbrojnych okazało się, że Paryż został nietknięty, przemysłowcy postanowili spełnić swoją obietnicę. Propozycję z zadowoleniem przyjął ówczesny arcybiskup Paryża i już w 1876 r. rozpoczęto budowę. Ukończono ją w 1914 r. W północnej wieży bazyliki znajduje się najcięższy dzwon w Paryżu (19 ton), nazywany "Savoyarde". Jego serce waży 500 kg. (Dla porównania –największy dzwon w Garbowie waży w całości ok. 1 tony).

Ale najbardziej imponującym jest w fakt, że w bazylice Sacré-Coeur na Montmartre, wybudowanej w podzięce za ocalały Paryż, przez całą dobę trwa adoracja Najświętszego Sakramentu i to trwa już nieprzerwanie prawie 140 lat - od 1 sierpnia 1885 r.

Zwiedziwszy bazylikę, zatrzymaliśmy się na wspólnej modlitwie uwielbiając Miłość Bożą, której wszyscy nieustannie doświadczamy. W słowach litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa polecaliśmy wszystkich proszących nas o modlitwę, nas samych, nasze rodziny, parafię oraz tych wszystkich, którzy pogubiwszy się w życiu, miłością nazywają niekiedy najniższe ludzkie instynkty. Ta ostatnia intencja modlitwy nie była przypadkowa. Wiedzieliśmy wówczas, że schodząc ze wzgórza Montmartre wkrótce dotrzemy w okolice Moulin Rouge idąc ulicą naznaczoną moralnymi upadkami ludzi.

Zanim jednak opuściliśmy wzgórze, przenieśliśmy się na plac du Tertre, który jest znany jako kolebka skupiająca artystów sztuki modernistycznej. W XX wieku w okolicach placu mieszkało wielu znanych, a także biednych malarzy w tym m. in. Pablo Picasso oraz Maurice Utrillo. Do dzisiaj na tym placu gromadzą się artyści nieśpiesznie tworząc swoje dzieła.

W zaciszu klimatycznego placu, niemal na wyciągnięcie ręki znajduje się niewielki kościół pw. św. Piotra. W nim modliła się m. in. św. Joanna d’Arc, św. Teresa z Lisieux... W nim również św. Ignacy Loyola – absolwent paryskiej Sorbony, 15 sierpnia 1534 r. wraz z innymi młodzieńcami złożył śluby ubóstwa i czystości, a wszyscy podjęli zobowiązanie, że po uzyskaniu święceń udadzą się do Palestyny, by tam nawracać muzułmanów. Gdyby to było niemożliwe, wówczas oddadzą się do dyspozycji papieża. Stali się zatem zalążkiem przyszłego zakonu jezuitów.

Opuściwszy plac du Tertre i kierując się drogą sprowadzającą nas ze wzgórza, minęliśmy L'Espace Salvador Dali. Jest to muzeum poświęcone słynnemu malarzowi Salvadorowi Dalí. Nasz program na ten dzień pobytu w Paryżu nie przewidywał jednak zwiedzania tego miejsca.

Już na dole, spod stóp Wzgórza Montmartre, z charakterystycznego i łatwego do odnalezienia miejsca jakim jest Moulin Rouge, autokar polskiej firmy MISIUBA zaproponował nam dalszą podróż w okolice Łuku Triumfalnego, a konkretnie do restauracji Monte Carlo na upragnioną obiadokolację. Czy jednak ten posiłek był w stanie zakończyć nas pielgrzymkowy dzień? Bynajmniej. Posileni, schłodzeni i nieco wypoczęci wyruszyliśmy w okolice wieży Eiffla, mijając po drodze złoty Płomień Wolności przypominający miejsce śmierci księżnej Diany w 1997 r. Niedługo potem dotarliśmy do najbardziej znanego obiektu architektonicznego Paryża, uznawanego za symbol tego miasta i niekiedy całej Francji.

Wieża Eiffla - „Żelazna dama” – bo o niej mowa - stoi w zachodniej części miasta, nad Sekwaną, na północno-zachodnim krańcu Pola Marsowego. Jest najwyższą budowlą w Paryżu, a w momencie powstania była najwyższą budowlą na świecie.

Wieżę zbudowano w 1889 r. specjalnie na paryską wystawę światową. Miała upamiętnić setną rocznicę rewolucji francuskiej oraz być symbolem ówczesnej potęgi gospodarczej i naukowo-technicznej Francji. Jej całkowita wysokość to ok. 320 m i zmienia się ona o 18 cm w zależności od temperatury. Cała konstrukcja wieży składa się z 18.038 części metalowych i około 2,5 mln nitów. Jej całkowita masa, razem z betonowymi filarami, wynosi około 10.100 ton. Wieża Eiffla była najwyższą budowlą świata do 1930 roku.

Właśnie u stóp tej finezyjnej konstrukcji rozpoczęliśmy realizację kolejnego punktu naszego programu – rejs statkiem po Sekwanie. Chętnych do skorzystania z tego typu atrakcji w tym dniu nie brakowało. Stąd też niemało czasu upłynęło nam w oczekiwaniu na możliwość wejścia na statek.

A że cierpliwość popłaca, w końcu cała nasze grupa mogła poczuć radosne kołysanie na falach Sekwany. Rzeka ta płynie na długości ponad 770 km i dzieli stolicę Francji na dwie części. Wyruszając statkiem „pod prąd rzeki” mijaliśmy po prawej stronie m.in. Kościół Amerykański w Paryżu, Muzeum Orsay – dawny dworzec kolejowy, którego uroczysta inauguracja odbyła się 14 lipca 1900 r., podczas wystawy światowej, a który od prawie 40 lat prezentuje sztukę francuską , malarstworzeźbęfotografię oraz meble. Dzieła te są młodsze od tych, które prezentowane są w Luwrze, a starsze od zbiorów Centre Georges Pompidou. Są tam obrazy znanych artystów, takich jak Van Gogh, Gauguin, Monet...

Dalsza podróż postawiła przed nasze oczy m.in. Pałac Burbonów (jest to dzisiaj oficjalna siedziba Zgromadzenia Narodowego - niższej izby ustawodawczej rządu francuskiego), XIX wieczne budynki Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych w Paryżu, Institut de France (mieści się tu pięć francuskich akademii)...

Niestety wysoki poziom wody w Sekwanie nie pozwolił nam popłynąć dookoła wyspy De La Cité, na której jest położona słynna Katedra Notre-Dame (wciąż odbudowywana po pożarze z 15 kwietnia 2019 r.). Musieliśmy zawrócić w drogę powrotną. Tym razem odsłoniły się nam po stronie prawej długo ciągnące się wzdłuż brzegu okazałe budowle oraz ogrody Louwru. Następnie minęliśmy Plac Trocadéro, na którym zbudowano już trybuny przed zbliżającymi się Igrzyskami Olimpijskimi Paris 2024. Dalej zobaczyliśmy budynki Radia France oraz stojącą na Wyspie Łabędziej Statuę Wolności w Paryżu. Jest to kopia oryginalnej nowojorskiej Statuy Wolności. Jest cztery razy mniejsza od oryginału. Waży 4 tony i ma 11,5 metra wysokości.

Oryginał Statuy Wolności został podarowany w 1886 r. przez ówczesne władze francuskie Stanom Zjednoczonym w 110–lecie uchwalenia Deklaracji Niepodległości (1776).

Posąg obrazuje postać kobiety trzymającej w prawej ręce pochodnię, a w lewej tablicę z napisem „JULY IV MDCCLXXVI", czyli „4 lipca 1776”.

Cała trasa rejsu po Sekwanie pozwoliła nam przepłynąć pod dziesięcioma z trzydziestu mostów łączących obie części Paryża. Najładniejszy z nich to Most Aleksandra III (Jest bogato zdobiony i pozłacany. Wśród zdobień można odnaleźć charakterystyczne złote rzeźby w kształcie Pegaza oraz godła Francji i Rosji, w nawiązaniu do przymierza rosyjsko-francuskiego z 1892 r.), najstarszy – Nowy Most, a najbardziej romantyczny – Most Sztuk Pięknych. My mogliśmy podziwiać wszystkie.

Rejs po Sekwanie był ostatnim punktem pierwszego dnia pielgrzymki. Pozostał nam tylko przejazd do Massy pod Paryżem i zasłużony odpoczynek po długim, wyczerpującym dniu.

 

*  23 czerwca 2024 r. – niedziela

O tym, że Polaków można spotkać wszędzie słyszeliśmy już nieraz. Na potwierdzenie tych słów nie trzeba było długo czekać. Poranny czas śniadania w hotelu rozbrzmiewał mową rodaków nie tylko z naszej grupy, lecz także pielgrzymów z Oleśnicy pod Wrocławiem, z którymi mieliśmy okazję spotykać się wielokrotnie.

A my nie zwlekając przystąpiliśmy do realizacji pielgrzymkowego programu. Pokonawszy autokarem krótki, ok. 20-kilometrowy odcinek, stanęliśmy u bram Wersalu.

Pałac Wersalski to jeden z niekwestionowanych – obok wieży Eiffla i katedry Notre-Dame – symboli Francji. Nic więc dziwnego, że dawna rezydencja Ludwika XIV rocznie przyciąga miliony turystów z całego świata. Francuzi Wersal zawdzięczają Ludwikowi XIV, który w 1663 r. rozpoczął rozbudowę zamku myśliwskiego swojego ojca Ludwika XIII. 20 lat później pałac z 2 tysiącami okien, z 700 komnatami i 67 klatkami schodowymi był gotowy do zamieszkania (budowa trwała). Królowie Francji mieszkali w Wersalu do 1789 r., kiedy wybuchła rewolucja francuska. Wówczas wzburzony lud zgilotynował króla Ludwika XVI i Marię Antoninę. Wersal stał się celem grabieży. Pałac przed ruiną uratował Napoleon. A w 1833 r. król Ludwik Filip urządził w nim Muzeum Historii Francji.

W niedzielne przedpołudnie przechodziliśmy z komnaty do komnaty królewskiego pałacu: jedni przeżywając niekwestionowany zachwyt, inni przytłoczeni rozmachem, przepychem, wspaniałością i wyposażeniem królewskiego pałacu. Nieśmiałe spojrzenia na zewnątrz poprzez królewskie okna odkrywały przed nami piękno fantazyjnie zaprojektowanych i troskliwie pielęgnowanych ogrodów Wersalu. Serce radowało się, że niebawem, tuż po zakończeniu zachwytu nad wnętrzem, przedłużymy naszą fascynację w ogrodach na zewnątrz - pod słonecznym błękitem baldachimu nieba, na który raz po raz leniwie wypływały małe, białe obłoki. Spacer – marzenie. Aż się chciało pomyśleć o chwilowym odpoczynku na stylowej ławeczce w ożywczym cieniu starannie przyciętego szpaleru ciemnozielonych tui, o zapatrzeniu się w bogaty świat spiżowych rzeźb wypełniających ogrodowe aleje, o zasłuchaniu się w subtelny szmer fontann wytryskujących mozolnie ponad powierzchnię wody, bądź to energicznie strzelających wzwyż, niemal pragnących dosięgnąć czerwcowego słońca.

Rzeczywistość okazała się jednak bardziej brutalna niż oczekiwania. Wnętrze Wersalu pochłonęło nam tak wiele czasu, że na ogrody zostało zaledwie ok. 45 min. - włącznie z czasem spędzonym w długiej kolejce do wejścia. Zapadła więc decyzja, że nie ma większego sensu płacić ponad 450 E od grupy, aby spędzić pół godziny /w najlepszym wypadku/ w ogrodach. A zatem z nieukrywanym uczuciem zawodu, fotografując na otarcie łez ozłocone budowle Wersalu, obraliśmy kierunek: AUTOKAR, aby bez poślizgu dotrzeć na następny umówiony punkt programu tj. na niedzielną Mszę św. W tym dniu Mszę św. mieliśmy sprawować w ważnej dla nas Bazylice Cudownego Medalika na Rue du Bac w Paryżu.

Sanktuarium Matki Bożej Cudownego Medalika w Paryżu sięga swoimi początkami objawień Maryjnych z 1830 r. - wizji, które oglądała św. Katarzyna Labouré. Katarzyny nie pociągała ani nauka, ani zabawa. Od przyjęcia I Komunii św. żyła w świecie przesyconym mistyką. Mimo nawarstwiających się przeszkód, w styczniu 1830 r. Katarzyna Labouré wstąpiła do zakonu sióstr szarytek, by po trzech miesiącach zamieszkać w domu nowicjackim w Paryżu, przy Rue du Bac 40. 

Od razu zaczęły się niezwykłe widzenia.

18 czerwca 1830 r. wydarzyło się coś, o czym nie można czytać bez zdumienia. Katarzyna Labouré pisze: 

„W wigilię dnia św. Wincentego nasza dobra matka Marta mówiła o nabożeństwie do świętych, a szczególnie do Najświętszej Maryi Panny. Napełniło mnie to takim pragnieniem zobaczenia Jej, że poszłam spać z myślą, że już tej nocy ujrzę moją dobrą Matkę – marzyłam o tym od dawna. O wpół do dwunastej usłyszałam, jak ktoś mnie woła: «Siostro, siostro, siostro!». Całkiem rozbudzona spojrzałam w stronę, z której dochodził głos. Odsunęłam zasłonę przy łóżku i zobaczyłam ubrane na biało dziecko, mniej więcej cztero-, pięcioletnie, które powiedziało do mnie: «Idź do kaplicy. Wstań szybko i idź do kaplicy. Najświętsza Panna czeka tam na ciebie». Od razu przyszła mi do głowy myśl: «Ktoś może mnie usłyszeć». Ale dziecię odpowiedziało: «Nie obawiaj się. Jest wpół do dwunastej, wszyscy śpią. Chodź, czekam na ciebie». Dziecko szło za mną, a raczej ja poszłam za nim. Szło po mojej lewej ręce, roztaczając promienie światła wszędzie, gdziekolwiek poszliśmy, co mnie bardzo dziwiło. Ale moje zdumienie było największe na progu kaplicy: drzwi otworzyły się same, gdy dziecko tylko dotknęło ich koniuszkiem palca. To było nadzwyczajne! Wszystkie pochodnie i świece były zapalone – przypominało mi to pasterkę. Nie widziałam Matki Bożej. Dziecko zaprowadziło mnie do prezbiterium, obok fotela księdza dyrektora. Tam pozostało przez jakiś czas. Ponieważ wydawało mi się, że trwa to długo, sprawdziłam, czy którejś z czuwających przed Najświętszym Sakramentem nie ma na balkonie.

Nareszcie godzina nadeszła. Dziecko uprzedziło mnie o tym, mówiąc: «Oto Najświętsza Maryja Panna, oto Ona». Usłyszałam jakiś dźwięk, jakby szelest jedwabnej sukni, który dochodził od strony balkonu, koło obrazu św. Józefa. Jakaś niewiasta siedziała na fotelu na stopniach ołtarza po stronie Ewangelii – zupełnie jak św. Anna, tylko że nie była to twarz św. Anny. Miałam wątpliwości, czy to jest Najświętsza Maryja Panna. Dziecko, które przez cały czas stało obok, znów odezwało się do mnie: «To jest Najświętsza Maryja Panna».

Nie jestem w stanie opisać, co czułam w tej chwili, ani co się we mnie działo, bo wydawało mi się, że nie widzę Najświętszej Maryi Panny… 

Wtedy właśnie dziecko przemówiło, już nie jak dziecko, lecz jak dorosły mężczyzna, i to w najdobitniejszych słowach. Spojrzałam na Matkę Bożą, podbiegłam do Niej i, padłszy na kolana na stopniach ołtarza, złożyłam ręce na Jej kolanach. Minęła chwila, najsłodsza w moim życiu. Nie potrafiłam powiedzieć, co czuję. Najświętsza Maryja Panna powiedziała mi, jak się mam zachować wobec księdza dyrektora i dodała kilka rzeczy, których nie wolno mi powtórzyć. Jeśli chodzi o to, co powinnam robić, kiedy znajdę się w kłopotach, to wskazała lewą ręką w kierunku stóp ołtarza i kazała mi tam przychodzić i otwierać swe serce, zapewniając mnie, że otrzymam wszelką pociechę, jakiej będę potrzebować.

Zapytałam Ją o znaczenie tego wszystkiego, co zobaczyłam, a Ona raczyła mi to objaśnić.

Nie umiem powiedzieć, jak długo z Nią byłam. Kiedy odeszła, wyglądało to tak, jakby się powoli rozwiała, stając się cieniem, który powoli odpłynął w kierunku balkonu, tam, skąd przyszła. Wstałam ze stopni ołtarza i zobaczyłam, że dziecko jest tam, gdzie je zostawiłam. Powiedziało do mnie: «Odeszła… ». Wróciliśmy tą samą drogą, cały czas otoczeni światłem. Dziecko cały czas szło po lewej stronie.

Czerwcowe objawienie okazało się zaledwie preludium do innego, ważniejszego spotkania. Zapoznajmy się również z nim:

Święta Katarzyna pisze: „W dniu 27 listopada 1830 r., który wypadł w sobotę przed pierwszą niedzielą Adwentu, o wpół do szóstej wieczorem, w czasie głębokiego milczenia po przeczytaniu tematu do medytacji, usłyszałam dźwięk, jakby szelest jedwabnej sukni, z balkonu koło obrazu św. Józefa. Odwróciłam się w tym kierunku i zobaczyłam Najświętszą Maryję Pannę na wysokości obrazu św. Józefa. Najświętsza Dziewica stała. Była wzrostu średniego, cała ubrana na biało. Biel Jej sukni była bielą jutrzenki. Jej suknia miała krój á la vierge, takie sukienki nosiły zwykle panny. Zakrywały one szyję i miały proste rękawy. Jej głowę okrywał biały welon, który spadał po obu stronach aż do stóp. Pod welonem Jej włosy, skręcone w loki, spięte były opaską ozdobioną koronką, która wystawała w górę na trzy centymetry, czyli na szerokość dwóch palców, bez fałd, lekko opierając się o włosy. Jej twarz była odsłonięta i tak piękna, że nie wydaje mi się możliwe, by Jej zachwycające piękno można było opisać. Jej stopy spoczywały na białej kuli, a właściwie półkuli – w każdym razie ja widziałam tylko półkulę. Był tam też wąż koloru zielonego z żółtymi plamkami. Ręce miała lekko wzniesione i trzymała w nich bardzo swobodnie złotą kulę, jak gdyby ofiarowując ją Bogu. Na szczycie kuli znajdował się mały, złoty krzyżyk. Kula ta przedstawiała kulę ziemską. Oczy Najświętszej Maryi Panny były teraz wzniesione ku niebu, a nie opuszczone. Twarz była tak piękna, że nie potrafię tego opisać. Nagle na Jej palcach zobaczyłam pierścienie, po trzy na każdym palcu. U nasady palców były największe, w środku średnie, a na końcach palców najmniejsze. Każdy pierścień był wysadzany drogimi kamieniami – jedne były piękniejsze od drugich. Większe kamienie rzucały większe promienie, a mniejsze – mniejsze promienie. Promienie wychodzące ze wszystkich stron zalewały cały spód, tak że już nie widziałam stóp Najświętszej Maryi Panny. W chwili, kiedy się Jej przyglądałam – pisze dalej św. Katarzyna – Najświętsza Maryja Panna spuściła oczy i spojrzała na mnie. Usłyszałam głos mówiący te słowa: «Ta kula, którą tu widzisz, przedstawia cały świat, a szczególnie Francję, i każdego człowieka z osobna». Nie potrafię opisać, co czułam w tym momencie, widząc piękno i jasność oślepiających promieni. «Są to symbole łask, jakie ześlę tym, którzy o nie proszą».

To uświadomiło mi, jak słuszną jest rzeczą modlić się o łaski do Najświętszej Maryi Panny i jak szczodra jest Ona dla tych, którzy o nie proszą, i jak się raduje, gdy może im je dać. Te kamienie, z których promienie nie padają, to łaski, o które ludzie zapominają prosić – mówił dalej głos. Istnieją łaski niewykorzystane, bo nie prosimy o nie”.

Święta Katarzyna pisze dalej:

„Wokół Najświętszej Maryi Panny utworzyła się rama w kształcie nieco owalnym. Wewnątrz ramy widniał napis ze złotych liter: «O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy». Napis ten, w kształcie półkola, zaczynał się na wysokości prawej dłoni, przechodził ponad głową i kończył się na wysokości lewej dłoni. Złota kula znikła w potokach jasnego światła płynącego ze wszystkich stron. Dłonie odwróciły się, a ramiona ugięły w dół pod ciężarem bogactwa otrzymanych łask. Wtedy głos powiedział: „Każ wybić według tego wzoru medalik. Wszyscy, którzy będą go nosić, otrzymają wielkie łaski. Niechaj noszą go na szyi. Obfitość łask spłynie na tych, którzy będą go nosić z ufnością. W tym momencie wydawało mi się – pisze dalej św. Katarzyna – że obraz zaczął się odwracać i ujrzałam drugą stronę Medalika: duże M z poprzeczką i krzyżem. Pod literą M znajdowały się Serca Jezusa i Maryi – jedno z koroną cierniową, a drugie przebite mieczem”.

Spowiednik siostry Labouré, ks. M. Aladel, słuchał zdumiony opowiadania o objawieniu Medalika Niepokalanego Poczęcia. W końcu, przekonany o autentyczności słów swej penitentki, zwrócił się do arcybiskupa Paryża o zezwolenie na rozpowszechnianie Medalika według wizji objawionej przy Rue du Bac. Arcybiskup de Quélen, po wnikliwym zbadaniu sprawy, udzielił upragnionego zezwolenia. 30 czerwca 1832 r. wybito pierwsze Medaliki. Jeszcze tego samego dnia rozprowadzono je po Paryżu. 

Niemal natychmiast zaczęły na ludzi spływać łaski obiecane przez Maryję. W propagowaniu Cudownego Medalika nie sposób przecenić zasług arcybiskupa Paryża, de Quélena, który zaaprobował wybicie Medalika , a następnie potwierdził autentyczność objawienia z Rue du Bac. To on w 1836 r. poświęcił swoją diecezję Niepokalanemu Poczęciu. To dzięki jego naleganiom wprowadzono do Litanii loretańskiej wezwanie: „Królowo bez grzechu pierworodnego poczęta”. 

Również my, garbowscy pielgrzymi docierając do tego miejsca objawień i sprawując tutaj Mszę św. chcieliśmy – każdy osobiście – powtórzyć: «O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy». Wiele też osób pomyślało wówczas o sobie i swoich najbliższych, by odtąd Cudowny Medalik towarzyszył im nieustannie dyskretnie zawieszony na szyi.

Bezpośrednio po opuszczeniu dziedzińca Bazyliki Cudownego Medalika udaliśmy się do kościoła Zgromadzenia Księży Misjonarzy – Lazarystów, gdzie wysoko ponad ołtarzem góruje ozdobny relikwiarz, w którym spoczywa św. Wincenty a Paulo.

Jest to francuski kapłan katolicki, opiekun sierot i ubogich, pionier misji ludowych, założyciel zgromadzeń księży lazarystów i sióstr szarytek (zmarł w 1660 r. w Paryżu).

Po krótkiej modlitwie i uczczeniu relikwii Świętego udaliśmy się w zupełnie inny rejon - pod Łuk Triumfalny. Podziemnym przejściem przeszliśmy się na rondo, od którego odchodzi promieniście 12 ulic, a zasady poruszania się samochodów w tym miejscu przekraczają możliwości poznawcze przeciętnego kierowcy. W zamkniętym pierścieniu tegoż ronda został usytuowany jeden z trzech Łuków Triumfalnych Paryża.

Jest to monumentalny, ponad 50-metrowy pomnik stojący na placu Charles-de-Gaulle w Paryżu. Jego budowę rozpoczęto w 1806 r., na zlecenie cesarza Napoleona I. Niestety zleceniodawca nigdy nie przeszedł w triumfalnej paradzie zwycięstwa pod kopułą tegoż Łuku. Jedynie kondukt żałobny Napoleona przeszedł 15 grudnia 1840 r. pod Łukiem Triumfalnym w drodze do miejsca spoczynku cesarza w Kościele Inwalidów. W 1885 r. pod pomnikiem wystawiona została trumna Victora Hugo przez kilkanaście dni przed pochówkiem w Panteonie. W 1921 r. pod łukiem odsłonięto Grób Nieznanego Żołnierza, by upamiętnić bezimiennych żołnierzy poległych za Francję w czasie tzw. Wielkiej Wojny, czyli I wojny światowej. Mogliśmy tam odnaleźć również polskobrzmiące nazwiska.

Co roku 14 lipca podczas Święta Narodowego Francji, wzdłuż alei Pól Elizejskich odbywa się parada wojskowa z udziałem francuskich urzędników państwowych i zagranicznych gości. Defilada rozpoczyna się na placu Charles-de-Gaulle, skupionego wokół Łuku Triumfalnego, a kończy się na placu de la Concorde.

         Spod Łuku Triumfalnego skierowaliśmy nasze kroki na Avenue des Champs-Élysées - na Pola Elizejskie. To bardzo reprezentacyjna aleja Paryża rozciągająca się na odcinku prawie dwóch kilometrów, z licznymi teatrami, restauracjami, kinami i ekskluzywnymi sklepami. Są miejscem często odwiedzanym przez turystów. Stąd też i nasza tam obecność.

Zatem ten ekskluzywny obraz Paryża zamykał drugi dzień naszego pobytu na ziemi francuskiej. Pozostał nam tylko półgodzinny powrót do hotelu, chętnie spożyta obiadokolacja i jakże upragniony przez wielu pielgrzymów ZASŁUŻONY ODPOCZYNEK.

*  24 czerwca 2024 r. - poniedziałek

Trudno nam było rozstać się z Paryżem. Po śniadaniu i zapakowaniu wszystkich bagaży znowu wyruszyliśmy do stolicy Francji – tej ponad dwumilionowej aglomeracji. Po spotkaniu z lokalnym przewodnikiem – Polakiem, rozpoczęliśmy kolejny dzień zwiedzania obierając najlepszą z możliwych metod poznawczych zwaną per pedes (czyli na piechotę).

Najpierw podjęliśmy lekką próbę rekompensaty niemożności zwiedzenia Ogrodów Wersalu i udaliśmy się do Ogrodów Luksemburskich.

Ten paryski ponad 22-hektarowy ogród powstał około 1630 r. na życzenie drugiej żony Henryka IV - Marii Medycejskiej. W północnej części parku wzniesiono Pałac Luksemburski. Pałac, który obecnie jest siedzibą Senatu, jest charakterystycznym elementem paryskiej architektury, a ogród jest głównym miejscem rekreacji i wypoczynku na lewym brzegu Sekwany. W bardziej spokojnej, zachodniej części parku mieści się jedna z paryskich Statui Wolności (ma 2 m), wykonana z brązu oraz pomnik Fryderyka Chopina.

Opuściwszy Ogrody spotkaliśmy się ze światem wielkiej nauki – przed naszymi oczyma odsłaniały się raz po raz kolejne budynki światowej sławy uczelni – paryskiej SORBONY z górującą nad nią kopułą obserwatorium astronomicznego.

         Po drodze wstąpiliśmy do niepozornego i ukrytego w ciszy kościoła św. Seweryna. A w jego wnętrzu ciekawostki:

- obraz Matki Bożej ze słowami po polsku: „O Pani! Ku ratunkowi naszemu pośpiesz się”

- nietypowa prawoskrętna kolumna kamienna podtrzymująca sklepienia w absydzie kościoła

- wąska, głęboka studnia, z której wiadrem czerpie się wodę bezpośrednio w czasie chrztu św.

         Idąc dalej i obchodząc z drugiej strony zabudowania Sorbony dotarliśmy do Placu Panteonu. Na lewo od Panteonu zwróciliśmy naszą uwagę na Kościół St Étienne du Mont (św. Szczepana ze Wzgórza), który jest miejscem przechowywania relikwi św. Genowefy, patronki Paryża. W kościele znajduje się grobowiec Pascala i Racine’a oraz kilka poloników m. in. dwie płyty nagrobne z łacińskimiinskrypcjami z XVI w. Mówią one o polskich studentach, zmarłych w Paryżu w tym czasie.

W 1997 r. kościół odwiedził Jan Paweł II i odprawił tam Mszę w ramach Światowych Dni Młodzieży.

         Jednak to nie kościół św. Szczepana przykuł naszą uwagę, ale stojący centralnie na placu Panteon. Jest neoklasycystyczną budowlą na planie krzyża greckiego z kopułą centralną i czterema spłaszczonymi kopułami bocznymi oraz z kolumnowym portykiem wejściowym. Został wzniesiony pod koniec XVIII wieku jako kościół.

Od czasów rewolucji francuskiej jest miejscem spoczynku wielu sławnych Francuzów i Francuzek. W krypcie Panteonu znajdują się m.in. grobowce: marszałka Jeana Lannesa, generała Saint-Hilaire’a, filozofów Voltaire’a i Jeana-Jacques’a Rousseau, polityków Honoré MirabeauJeana Jaurèsa, pisarzy Alexandre’a DumasaVictora Hugo i Émile’a Zoli, twórcy pisma dla niewidomych Louisa Braille’a, fizyków Paula LangevinaPierre’a Curie i Marii Skłodowskiej-Curie, chemika Marcelina Berthelota, generała François Marceau, przywódcy ruchu oporu z czasów II wojny światowej Jeana Moulina, gubernatora Félixa Éboué.

         Kolejne ważne na mapie Paryża miejsce nawiedzone przez nas to Katedra Notre-Dame. To jedna z najbardziej znanych katedr na świecie. Wzniesiono ją na wyspie na Sekwanie zwanej Île de la Cité. Jej budowa trwała ponad 180 lat (1163–1345). Od 10 sierpnia 1806 roku w skarbcu katedry – pod opieką kanoników Kapituły Bazyliki Metropolitalnej – przechowywane były relikwie korony cierniowej. Znajduje się tam również relikwiarz drzewa Krzyża Świętego, który był obecny przy koronacji królów Polski od czasów Władysława Jagiełły poczynając. Stanowił on część polskiego skarbca koronnego, który w 1669 r. wywiózł bezprawnie po abdykacji król Jan II Kazimierz.

15 kwietnia 2019 r. w świątyni wybuchł pożar, który spowodował ogromne zniszczenia, m.in. doszło do zawalenia się dachu oraz części sklepień, a także iglicy katedry.

Według późniejszych badań pożar wybuchł na poddaszu katedry o godzinie 18:18. Czujniki dymu natychmiast zasygnalizowały pożar pracownikowi katedry, który nie wezwał straży pożarnej, ale zamiast tego wysłał strażnika katedralnego do zbadania sprawy. Zamiast udać się na właściwe poddasze, strażnik został wysłany w niewłaściwe miejsce, na poddasze sąsiedniej zakrystii, i zgłosił, że nie ma pożaru. Strażnik zatelefonował do swojego przełożonego, który jednak nie odebrał telefonu. Około piętnaście minut później błąd został odkryty, po czym przełożony strażnika kazał mu udać się we właściwe miejsce. Straż pożarna nadal nie została powiadomiona. Zanim strażnik pokonał trzysta schodów na poddasze katedry, pożar był już bardzo zaawansowany. System alarmowy nie został zaprojektowany tak, aby automatycznie powiadamiać straż pożarną, która została ostatecznie wezwana o godzinie 18:51 po tym, jak strażnik wrócił z poddasza i zgłosił szalejący pożar, a ponad pół godziny po tym, jak zaczął rozbrzmiewać alarm przeciwpożarowy.

Strażacy przybyli na miejsce w mniej niż dziesięć minut. Iglica katedry zawaliła się o godzinie 19:50, zrzucając około 750 ton kamienia i ołowiu. Strażacy znajdujący się w środku otrzymali rozkaz powrotu na dół. W tym czasie ogień rozprzestrzenił się na północną wieżę, gdzie znajdowało się osiem dzwonów. Strażacy skoncentrowali swoje wysiłki na wieży. Obawiali się, że jeśli dzwony spadną, mogą zniszczyć wieżę i zagrozić konstrukcji drugiej wieży i całej katedry. Musieli wspinać się po schodach zagrożonych pożarem i zmagać się z niskim ciśnieniem wody w wężach. Podczas gdy inni strażacy polewali schody i dach, dwudziestoosobowy zespół wspiął się po wąskich schodach wieży południowej, przeszedł do wieży północnej, opuścił węże w celu podłączenia ich do wozów strażackich na zewnątrz katedry i rozpylił wodę na ogień pod dzwonami. Do godziny 21:45 pożar został opanowany.

Główna konstrukcja została nienaruszona; strażacy uratowali fasadę, wieże, ściany, przypory i witraże. Uratowano również Wielkie Organy, liczące ponad 8000 piszczałek.

Od kilku lat trwa odbudowa zniszczonej katedry. Z zewnątrz świątynia jest okryta siecią rusztowań i górujących nad nią dźwigów. Co dzieje się wewnątrz i jaki będzie status katedry po odbudowie? – na to pytanie nikt na chwilę obecną nie jest w stanie odpowiedzieć.

My zatrzymaliśmy się na zewnątrz budynku przed zachodnią fasadą. Wymiary fasady wynoszą: 41 metrów szerokości, 43 metry wysokości do podstawy wież i 63 metry do ich szczytów.

Najniższą kondygnację fasady stanowią trzy portale zatopione w wysuniętej do przodu ścianie parteru. Środkowy, przedstawiający scenę Sądu Ostatecznego, jest nieco wyższy i szerszy od pozostałych. Po prawej znajduje się portal św. Anny, a po lewej, wpisany w trójkątny szczyt portal maryjny. Ponad nimi znajduje się galeria królewska, element charakterystyczny dla gotyckich katedr francuskich. Przedstawia ona 28 starotestamentowych królów Izraela. Szybko zaczęła być interpretowana przez Paryżan jako przedstawienie królów francuskich. Spowodowało to negatywne skojarzenia w okresie Rewolucji Francuskiej i dlatego po zakończeniu rewolucji na fasadzie nie było ani jednej rzeźby.

Rozeta, o średnicy 9,6 metra stanowi aureolę, której centrum pokrywa się z głową sylwetki Marii z Dzieciątkiem, stojącej w otoczeniu aniołów na galerii królów. Powyżej rozety ciągnie się pas galerii maswerkowej. Najwyższy zaś poziom tworzą szczyty wież.

Można by jeszcze szczegółowo omówić bogatą symbolikę biblijną portali najniższej kondygnacji, ale późna pora tworzenia tej relacji oraz myśl o nieprzemęczaniu ewentualnych jej czytelników nakazują autorowi przejść do opisu kolejnych poniedziałkowych fascynacji Paryżem. A jest co relacjonować.

Wpadłszy w sidła paryskich korków, które uwięziły nas najpierw w szponach strajkujących taksówkarzy i nie pozwoliły nam spotkać się z naszym autokarem a następnie zmusiły autokar z tak zacnymi pasażerami do długiego pozostawania w bezruchu, otrzymaliśmy po raz kolejny niepowtarzalną (mieliśmy taką nadzieję) okazję ćwiczenia się w cnocie cierpliwości. Wreszcie pojawiło się światełko w tunelu. Autokar mozolnie, metr po metrze, zaczął podróż wzdłuż Sekwany prezentując na jej brzegu dumne budowle Luwru. W tych okolicach chcieliśmy być, aby spędzić zaplanowany tzw. czas wolny. Gdzież jednak na zatłoczonych uliczkach znaleźć miejsce na zaparkowanie długiego trzyosiowego autobusu?...

Minęliśmy złoty pomnik Dziewicy Orleańskiej – św. Joanny d’Arc. To ona podczas wojny stuletniej walnie przyczyniła się do kilku ważnych zwycięstw armii francuskiej, twierdząc, że działa kierowana przez Boga. Została schwytana przez Burgundczyków i przekazana Anglikom, osądzona przez sąd kościelny i spalona na stosie w wieku 19 lat. 24 lata później papież Kalikst III dokonał rewizji decyzji sądu kościelnego. Uniewinnił ją i określił przeprowadzony w Rouen proces jako sprzeczny z prawem. Została beatyfikowana w 1909 r. i kanonizowana w 1920 r.

Dopiero w okolicy Narodowej Opery Paryża udało się nam znaleźć miejsce do zatrzymania autobusu, by odtąd każdy mógł zagospodarować czas indywidualnie. Degustatorzy mocnej kawy, spragnieni tychże aromatycznych doznań, nie zwlekali zanadto z poszukiwaniem kawiarnianego stolika. Amatorzy zakupów z właściwą sobie sprawnością pozbywali się zapasów europejskiej waluty, bądź też korzystając z dobrodziejstw nowoczesnej bankowości, z wrodzoną lub nabytą finezją raz po raz przykładali kartę bankomatową do terminala. Inni, z nieodpartym pragnieniem wtapiania się w rozległy Paryż, wyruszyli w kierunku Placu Vendôme. Plac ten został wytyczony w 1702 r. jako pomnik chwały armii Ludwika XIV. Pośrodku placu została wzniesiona spiżowa kolumna Vendôme z pomnikiem Napoleona wzorowana na kolumnie Trajana. Wykonana została z brązu uzyskanego z przetopienia 1200 armat zdobytych pod Austerlitz.

Bezpośrednio przy placu znajduje się Hotel Ritz, jeden z najbardziej eleganckich i najdroższych hoteli Paryża. Jego właścicielem jest egipski biznesmen Mohamed Al-Fayed. To właśnie tutaj „królowa ludzkich serc” - księżna Diana spędziła ostatnią noc przed swoją śmiercią. Bocznym wyjściem wymknęła się z Ritz wraz z synem właściciela, Dodim Al-Fayedem, by wyruszyć w ostatnią podróż życia. Do hotelu już nigdy nie wróciła...

Dla nas Polaków ważniejszy jest jednak dom usytuowany po przeciwnej stronie placu. Na domu z nr 12 znajduje się tablica upamiętniająca naszego słynnego kompozytora Fryderyka Chopina. W języku francuskim napisano na niej: „Fryderyk Franciszek Chopin. Urodzony w Żelazowej Woli (Polska) 22 lutego 1810, zmarł w tym domu 17 października 1849”.

Opuszczając Plac Vendôme bardziej wytrwali turyści wyruszyli w kierunku ogrodów Jardin des Tuileries. Są to rozległe XVII-wieczne ogrody w stylu francuskim, pełne posągów, w tym 18 brązowych dzieł Maillola. Skręciwszy w lewo mieliśmy centralnie przed oczami Luwr.

Jest to dawny pałac królewski w Paryżu. W obecnym stanie Luwr jest dziełem renesansowej, barokowej, klasycystycznej i eklektycznej architektury, a jego poszczególne elementy tworzą potężny gmach zbudowany na planie zbliżonym do wydłużonego prostokąta. W kompleksie budynków o całkowitej powierzchni wynoszącej 60.600 metrów kwadratowym znajduje się muzeum liczące około 35.000 dzieł sztuki światowego dziedzictwa od czasów najdawniejszych po połowę wieku XIX, w tym tych o największej sławie jak np. stela z kodeksem Hammurabiego, Nike z Samotraki, Mona Lisa pędzla Leonarda da Vinci.

Wchodząc pomiędzy skrzydła zabudowań Luwru, które jak ramiona wyciągnięte ku idącym pragną ich przygarnąć, wkracza się w klimat niesamowitego spokoju i życia jakby na zwolnionych obrotach. Na trawie ogrodu Jardin du Carrousel, na trawie pomiędzy ozdobnymi krzewami, siedzą lub wypoczywają leżąc coraz to nowe grupki młodych ludzi. Nikt nie biega, nikt nie krzyczy, nie ma katuje innych podbasowanymi głośnymi rytmami muzyki techno... Jaka szkoda, że nie mieliśmy tutaj do dyspozycji chociaż kilku godzin...

Wędrowaliśmy więc dalej.

Na dziedzińcu Luwru mogliśmy zobaczyć słynną konstrukcję ze stali i szkła znaną jako Piramida Luwru. Pomysłodawcą powstania piramidy był prezydent Francji François Mitterrand. Piramida ma 21,65 m wysokości, a bok podstawy ma 35,42 m. Cała konstrukcja waży 180 ton. W piramidzie znajdują się 603 tafle szklane o kształcie rombu i 70 tafli trójkątnych, co daje łącznie 673 elementy. Wzorem proporcji piramidy w Luwrze była słynna piramida Cheopsa  w Egipcie.

Dziedziniec Luwru zamyka również łatwo rozpoznawalna budowla - Arc de Triomphe du Carrousel. Jest najmniejszym z trzech słynnych łuków triumfalnych w Paryżu. Został zaprojektowany na polecenie cesarza Napoleona. Budowla była wzorowana na łuku KonstantynaRzymie. Łuk zbudowano w latach 1806-1808. Upamiętnia on zarówno wojskowe jak i dyplomatyczne zwycięstwa Napoleona w 1805 jak m.in. bitwę pod Austerlitz.

Początkowo na szczycie łuku były ustawione cztery konie z fasady weneckiej Bazyliki świętego Marka. Te zostały zwrócone Wenecji w 1815 i zastąpione przez nowozaprojektowaną kwadrygę. Przypomnijmy, że stojąc przed Luwrem widzimy w jednej osi trzy Łuki Tryumfalne: ten stojący najbliżej opisany przed chwilą; dalej – ten zbudowany na Placu de Gaula (gwiaździste rondo z 12 ulicami); najnowszy, wysoki na 110 metrów Wielki Łuk Braterstwa, czyli Grande Arche de la Fraternité - to niezwykły pomnik-budynek w biznesowej dzielnicy La Défense. Jest dwudziestowieczną wersją Łuku Triumfalnego, ale nie dla upamiętnienia zwycięstw nad wrogiem, tylko dla uczczenia potęgi ludzkości.

         W tym miejscu pozostawiamy królewską historię. Luwr pozostał za naszymi plecami, a nasze myśli wybiegały już ku następnemu, bardzo interesującemu miejscu. Planowaliśmy opuścić Paryż i, obierając kierunek południowo-zachodni, wyjechać ok. 100 km poza miasto. Teoretycznie potrzebowaliśmy do tego lekko ponad godzinę. Stolica Francji okazała się jednak dla nas bardziej gościnna, niż nam się wydawało. Uliczne korki pozwoliły nam spędzić w niej o wiele więcej czasu, niż planowaliśmy. Czasu jednak nie marnowaliśmy. Wiele wolnych chwil wykorzystywaliśmy na wspólną modlitwę. Ileż to razy podczas tego pielgrzymowania wybrzmiewał wspólny poranny pacierz połączony w przepełnioną głębią modlitwą ogłoszoną przez papieża Klemensa XI, pobożny śpiew Godzinek o Niepokalanym Poczęciu NMP, różaniec, koronki, litanie, by na koniec wspomnieć często radosny, inny razem nostalgiczny i refleksyjny zaangażowany pielgrzymi śpiew.

         Po godz. 16.00 na horyzoncie wyłonił się cel naszej podróży – Katedra w Chartres. Jest ona jednym z największych gotyckich klejnotów na świecie.

Po zachodniej stronie katedry znajdują się dwie wieże: wyższa (115 m) - bardziej wyszukana, pochodzi z roku 1513, zaś niższa (105 m) – ze skromniejszą ornamentyką, zbudowana w latach 1145-1165. Wewnątrz i na zewnątrz budowli znajduje się ponad 10.000 rzeźb z kamienia i szkła. Największe wrażenie robi niemal koronkowa kombinacja niekończącego się ciągu rzeźb z białego kamienia, przedstawiająca różne sceny biblijne, otulająca prezbiterium w absydzie kościoła.

W samej katedrze znajduje się 160 kolorowych, przepięknych witraży. Zajmują one łączną powierzchnię ponad 2600 m².

Na posadzce w sercu katedry, na środku nawy głównej, znajduje się największy w Europie labirynt. Poza funkcją dekoracyjną umożliwiał on człowiekowi średniowiecza odbycie na kolanach wędrówki, rozumianej jako pielgrzymka do Ziemi Świętej, odprawianej najczęściej w akcie pokuty za grzechy.

Wnętrze katedry podzielone jest na trzy nawy. Całkowita długość wynosi 130 metrów, wysokość 37 metrów i szerokość ponad 16 metrów. Analizując wysokość wież i długość katedry doszliśmy do wniosku, że kościół w Garbowie wcale nie jest taki duży...

Pierwszy zachwyt nad pięknem odrestaurowanych części katedry szybko przeminął, gdy wskazano mam miejsce celebracji Eucharystii – krypty. Z jednej strony rześkie dotknięcie zimnego wręcz powietrza dawało niewątpliwą ulgę w upalny dzień. Z drugiej jednak strony wywierało dość przygniatające wrażenie, które tworzył wygląd krypt nieremontowanych od wielu stuleci. Tam historia się zatrzymała. A my swoją obecnością w tamtym miejscu i naszą modlitwą, chcąc nie chcąc, czyniliśmy tę historię żywą.

Po skończonej Mszy św. przenieśliśmy się w olśniewającą przestrzeń ogromnej katedry. A że była to świątynia dedykowana Najświętszej Maryi Pannie, nie pozostawało nam nic innego, jak pomodlić się śpiewem litanii loretańskiej. To było niespotykane doświadczenie. 53 osobowa grupa ludzi, bez żadnego dodatkowego nagłośnienia, a jedynie żarliwością modlitwy i pragnienia uwielbiania Boga, potrafiła wypełnić swoim przepięknym śpiewem kilkadziesiąt tysięcy metrów sześciennych tej akustycznej, sakralnej przestrzeni. Nawet Francuzi, przygotowujący się do wieczornej Mszy św. ucichli, jak ptaki wyczuwające, że będzie się działo coś ważnego.

Po wyśpiewanej modlitwie-litanii zatrzymaliśmy się przy bogato ozdobionej haftowanymi srebrno-błękitnymi szatami figurze Matki Bożej czczonej w tym miejscu.

W katedrze w Chartres znajduje się również relikwia, której nie spotkamy nigdzie indziej - sancta camisia, czyli suknia, którą ponoć miała na sobie Maria Panna podczas narodzin Chrystusa. Gdy w 1194 r. pożar strawił dawny drewniany kościół, wówczas podczas pożaru ta święta relikwia ocalała. Wydarzenie to zostało uznane za cud i dlatego cystersi zdecydowali się na budowę obecnej kamiennej świątyni. 

Warto jeszcze na koniec nadmienić, że w tej właśnie katedrze w Chartres, dnia 27 lutego 1594 r. Henryk IV został koronowany na króla Francji.

A wracając do naszych czasów: była już godz. 19.00, a my zbierając w pamięci bogate wspomnienia z Chartres, opuszczaliśmy to miasto. Przed nami otwierał się ok. 150-kilometrowy odcinek drogi prowadzący do Tours – miejsca naszego dzisiejszego nocnego odpoczynku.

Po wspólnej obiadokolacji można było powiedzieć: „I tak minął poniedziałek - dzień i wieczór trzeciego dnia naszej pielgrzymki”.

 

*  25 czerwca 2024 r. – wtorek

Nasz poranny rytuał nie zaskakuje już nikogo: pobudka, śniadanie, pakowanie bagaży do autokaru i... w drogę. Tym razem podróż nie była daleka. Od Hotelu Ambacia, w którym spędziliśmy ostatnią noc, do centrum Tours dzieliło nas jedynie kilka kilometrów, a więc ok. 10-15 minut jazdy. Był to więc dobry czas na wspólną, poranną modlitwę.

Tours jest miastem położonym nad Loarą – rzeką słynącą ze wspaniałych zamków, niezmiennie cieszących się ogromną popularnością wśród turystów. „Wybierając się do Chenonceau, Chambord, Blois, Cheverny i innych miejscowości słynących z niesamowitych rezydencji, warto także zajrzeć do Tours” – zachęcają przewodniki turystyczne. My wybraliśmy Tours nie „jako atrakcję przy okazji”, ale jako zaplanowany ważny punkt naszej pielgrzymki.

Z Tours związanych jest wielu świętych, pośród których największą sławą cieszy się św. Marcin, jeden z patronów Francji, zapamiętany jako postać pełna miłosierdzia i oddania. Późniejszy biskup Tours przyszedł na świat w pierwszej połowie IV wieku. Już od dziecka interesował się chrześcijaństwem, choć sam był jeszcze wychowywany w starożytno-rzymskim obrządku. Przez wiele lat pełnił służbę wojskową. Wsławił się tym, że raz zimą w Amiens spotkał półnagiego żebraka, któremu miał podarować połowę swojego płaszcza. Po zakończonej służbie wojskowej przyjął chrzest, a następnie osiadł jako mnich w pustelni w Ligugé. Po śmierci biskupa Tours został trochę podstępnie skłoniony przez wiernych zafascynowanych jego dokonaniami, by przyjął godność biskupią. Tak też się stało i w 371 roku Marcin stanął na czele biskupstwa w Tours. Ale był mało „biskupi”. Zamiast mieszkać przy katedrze i przyjmować petentów o wyznaczonych godzinach, stale przebywał gdzieś w mieście. Nie podróżował z katedry do katedry, ale od wsi do wsi. Odwiedzał zwykłych ludzi i brał udział w licznych synodach, Mieszkał nie w pałacu, ale w pustelni. Nie nosił kolorowych szat, ale włosienicę. I nie jadał delikatesów, ale pościł przy każdej okazji. Pieniądze przeznaczał nie na budowanie swojego dworu, ale na wykup więźniów. Podróżował po diecezji nie po to, by przyjmować hołdy, ale by własnoręcznie burzyć pogańskie świątynie i wycinać święte gaje, a na ich miejscu kazać budować chrześcijańskie świątynie. Nie pozwalał, by sterował nim ktokolwiek – ani biskupi, ani książęta, ani cesarze. Szedł swoją drogą, prostą drogą za Jezusem. Mówił tak, żeby rozumieli go wszyscy, równiej najprostsi ludzie. Nie bał się wchodzić na wrogie tereny, a kiedy nie chciano go słuchać – modlił się. Gdy okazało się, że młody diakon Brice z jego otoczenia prowadzi rozwiązły tryb życia i źle mówi o swoim biskupie, ten nie wyrzucił go, ale mówił: „Jezus znosił Judasza, a więc ja mogę znosić Brice’a”. Diakon Brice nawrócił się, a po latach sam został następcą św. Marcina.

W Tours najważniejszym śladem po świętym jest Bazylika św. Marcina budowana w latach 1887-1902. W nowej świątyni, wzniesionej w stylu inspirowanym architekturą wczesnochrześcijańską i bizantyjską, znajduje się grób świętego Marcina z relikwiami. I to właśnie tam, w pięknie utrzymanej krypcie kościoła, tuż przy relikwiach św. Biskupa sprawowaliśmy w tym dniu naszą Mszę św. Bezpośrednio po niej mijając jeden z najstarszych budynków w mieście, Wieżę Karola Wielkiego - wzniesioną w ostatniej ćwierci XI wieku, a znajdującą się obok Bazyliki św. Marcina – wróciliśmy do centrum Starego Miasta. W promieniach przedpołudniowego słońca pięknie prezentowały się miejsca z wyjątkową atmosferą, znakomicie zachowanymi średniowiecznymi zabytkami i bogatą historią. Niespotykane u nas domy z czerwonej, a w zasadzie zbrązowiałej przez wieki cegły, wkomponowanej w technologię tzw. muru pruskiego, przykuwały uwagę nie tylko koneserów architektury.

Gdyby ktokolwiek z uczestników pielgrzymki lub czytelników niniejszej relacji myślał, że 2,5-godzinny pobyt w tym ponad 100-tysięcznym mieście wyczerpał wszystkie jego atrakcje, to inspirując do dalszych zdrowych zapędów poznawczych pragnę podpowiedzieć, że ze wszechmiar godnym polecenia w Tours jest jeszcze np. romański kościół św. Juliana, którego najstarsza część pochodzi z XI wieku. Jednak najbardziej imponującą świątynią w Tours jest katedra Saint-Gatien, wznoszona przez wieki (od XII do XVI) nosi znamiona szeregu stylów architektonicznych. To monumentalna romańska bryła, z późnogotycką fasadą, utrzymaną w stylistyce bogatego w ornamentykę gotyku płomienistego. Polecam do obejrzenia w wolnym czasie.

         Zakończywszy pobyt w mieście św. Marcina pozostaliśmy w okolicach Loary - najdłuższej rzeki Francji, mierzącej ok. 1020 km. W Dolinie Loary znajduje się ponad 300 zamków, a każdy z nich wygląda interesująco. Nie sposób odwiedzić ich wszystkich. Tym razem z okien autokaru zobaczyliśmy zamek w Blois kierując się ku zamkowi w Cheverny. Być może inne znajdą się kiedyś w jakimś wakacyjnym programie naszych wspaniałych odkrywców. Póki co, zatrzymaliśmy się w Cheverny. Mówi się, że jest to najwspanialej urządzony zamek nad Loarą. Zamek, który był zawsze zamieszkały, jest pełen niezwykle dobrze zachowanych mebli i wyposażenia wnętrz. Jego apartamenty są świadkami starego francuskiego stylu życia: jest tam pokój dziecięcy, prywatna jadalnia, biblioteka z 2 tysiącami woluminów, wielki salon z kolekcją obrazów i mebli, oraz mały wygodny salon... Przez wielu z nas zamek w Cheverny został odebrany jako bliższy nam niż np. ekskluzywny Wersal. Urzekający jest również spacer po ogrodach zamkowych. Żywa i dynamiczna zieleń bujnej i zadbanej roślinności, natychmiast wprowadzała w atmosferę spokoju i pragnienie bycia tutaj jak najdłużej. I pewnie z radością napawalibyśmy się niekwestionowaną urodą tego miejsca, gdyby nie świadomość, że jest już godzina 12.30, a przed nami prawie 700 km do Lourdes. Czy zostać jeszcze dłużej w Cheverny, czy też mobilizować grupę i siebie osobiście, aby dotrzeć do Lourdes o przyzwoitej porze, zakwaterować się, zjeść obiadokolację i być może skorzystać z możliwości uczestnictwa w maryjnej procesji różańcowej w Sanktuarium. Bez większej wewnętrznej walki wygrała ta druga opcja. W końcu jesteśmy pielgrzymami, a Lourdes jest jednym z głównych celów tej pielgrzymki.

Długie przejazdy autokarem mają też atuty. Wtedy jest więcej czasu na wspólną modlitwę, śpiew, a niekiedy na „długie Polaków rozmowy”. Jestem wdzięczny wszystkim, którzy angażowali się codziennie w pielgrzymkowy program i ochoczo włączali się w rytm pielgrzymkowy.

Wspaniała praca naszych kierowców i żywa atmosfera w grupie sprawiły, że nie wiadomo kiedy, tuż po godz. 20.30 wjechaliśmy do Lourdes, aby na trzy noce zatrzymać się w hotelu Beau Site tuż nad rzeką Gave de Pau ok. 800 m /czyli 10 min. pieszo/ od Sanktuarium. Taki nocleg jest bez wątpienia wielkim atutem w tym miejscu.

Posiliwszy smaczną kolacją nieco nadwątlone nasze ciała, wybraliśmy się „do źródeł” po umocnienie duchowe. Ważne było od początku, aby każdy pielgrzym zapamiętał drogę powrotną do hotelu, a wtedy bez potrzeby dostosowywania się do kogokolwiek będzie można indywidualnie korzystać z dowolnych form pobytu w tym „sanatorium duszy”. Nawet gdyby ktoś przeoczył, że o godz. 1.00 w nocy są zamykane wszystkie bramy Sanktuarium, to przecież przed godz. 6.00 otwierają je na nowo. Można więc było niemal bez przeszkód zatopić się w atmosferę ciszy i modlitwy najpierw na placu przed Bazyliką, a następnie w bezpośredniej bliskości Groty Massabielskiej – miejscu objawień maryjnych z 1858 r.

*  26 czerwca 2024 r. – środa

Dzień dzisiejszy został zaplanowany przez Organizatorów pielgrzymki jak „dzień bez autokaru”, poświęcony wyłącznie pobytowi w Sanktuarium, zapoznaniu się z tym miejscem oraz indywidualnemu modlitewnemu spędzeniu czasu.

O godz. 6.00 przywitała nas piękna poranna zorza zapowiadająca słoneczną i bezchmurną pogodę. Ponieważ byliśmy ok. 2.200 km na południowy zachód od Garbowa, słońce wschodzi tutaj ok. godzinę później niż u nas. Niektórzy pątnicy skorzystali z wczorajszych informacji o godzinach zamykania i otwierania bram i już przed godz. 6.00 trwali na osobistej modlitwie przy Grocie Objawień, Większość dotarła trzy kwadranse później, aby uczestniczyć w naszej pierwszej Mszy św. w Lourdes. Uczestniczyło w niej kilka grup z Polski. W całodzienny pobyt w Sanktuarium wpisane zostały dwie niezbyt rozbudowane przerwy: na śniadanie i na obiadokolację. Pierwsza nastąpiła bezpośrednio po porannej Eucharystii. A  po niej, umocnieni fizycznie na cały dzień, tuż po godz. 9.00 stanęliśmy ponownie na placu Różańcowym przed majestatyczną, a jednocześnie bliską i ciepłą Bazyliką. Plac przed Bazyliką ma 130 m długości i 85 m szerokości i może pomieścić 40 tysięcy ludzi. Byliśmy zatem, w ów czerwcowy poranek, jedynie malutkimi drobinkami ukierunkowanymi na korzystanie z historii i głębi tego miejsca.

Samo Lourdes – to niewielkie ok. 15-tysięczne miasto w południowo-zachodniej Francji, u podnóża Pirenejów, nad rzeką Gave de Pau. Jest to jednak największy we Francji i jeden z największych na świecie ośrodków kultu maryjnego i cel pielgrzymek, odwiedzany rocznie przez 6 mln osób z całego świata. Jego partnerskimi miastami są maryjna: Fatima w Portugalii, Einsiedeln w Szwajcarii nasza Częstochowa w Polsce.

Uznane przez Kościół Katolicki objawienia Matki Bożej w Lourdes miały miejsce między 11 lutego a 16 lipca 1858 r. Było to cztery lata po ogłoszeniu 8 grudnia 1854 r. przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu NMP. Maryja ukazała się w Lourdes 18 razy ubogiej dziewczynie Bernadecie Soubirous, która nie umiała czytać ani pisać i mówiła tylko miejscowym dialektem.

18 lutego "Biała Pani" powiedziała Bernadecie: "Nie obiecuję ci szczęścia na tym świecie, ale w przyszłym". W czasie ósmego objawienia poprosiła o modlitwę różańcową i pokutę za grzeszników mówiąc: "Pokutujcie i módlcie się do Boga o nawrócenie grzeszników". Następnego dnia, 25 lutego Maryja wskazała dziewczynie miejsce na ziemi w grocie i kazała jej "napić się z tego zdroju, a potem się w nim obmyć". Wkrótce z tego miejsca zaczął płynąć wartki strumień krystalicznej wody.

W pobliżu groty Massabielskiej ze źródłem pobudowano specjalne baseny, w których każdego roku, po modlitwie, zanurzały się setki tysięcy chorych. Dziś w dobie pocovidowej zrezygnowano z zanurzeń i uproszczono obrzęd do gestu obmycia rąk i twarzy oraz picia uzdrawiającej wody. Kościół uznał oficjalnie tylko 70 cudów i ok. 7 tys. uzdrowień, które nie dają się wyjaśnić naukowo. Siedem pierwszych cudów odegrało ważną rolę w uznaniu objawień za prawdziwe.

27 lutego 1858 r. Matka Boża ponowiła życzenie, aby na tym miejscu Jej objawień powstała kaplica. Następnie 2 marca tego samego roku wyraziła życzenie, aby do groty urządzano procesje. W święto Zwiastowania Pańskiego, 25 marca, podczas szesnastego objawienia, "Piękna Pani" wyznała Bernadecie swoje imię przedstawiając się jej w miejscowym dialekcie: «Que soy era Immaculada councepciou» – „Jam jest Niepokalane Poczęcie”.

Podając Bernadecie swoje imię, Maryja odpowiedziała na żądanie miejscowego proboszcza, dla którego miał to być znak potwierdzający prawdziwość prośby o wybudowanie w miejscu objawień kaplicy. Po raz ostatni Maryja ukazała się w Lourdes 16 lipca, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej.

Bernadetta, aby odsunąć się od niepotrzebnego rozgłosu wokół swojej osoby, wstąpiła w 1866 r. do zakonu Sióstr Miłosierdzia z Nevers, w którym w 1879 r. zmarła na gruźlicę w wieku 35 lat.

Po wielu badaniach komisja biskupa z Targes 18 stycznia 1862 r. ogłosiła dekret, że "można dać wiarę" zjawiskom, jakie się przydarzyły w Lourdes. "Uważamy za pewne, że Maryja Niepokalana, Matka Boża, rzeczywiście ukazała się Bernadecie Soubirous 11 lutego 1858 r. i w dniach następnych osiemnaście razy w Grocie Massabielskiej, na peryferiach Lourdes, i że wszystkie te objawienia były prawdziwe. Wierni zatem mogą w nie wierzyć" - czytamy w dekrecie biskupa.

W pobliżu groty Massabielskiej najpierw w 1861 r. wykuto w skale i wybudowano tzw. Kryptę. Przy budowie pracował też ojciec Bernadetty Soubirous; był on również obecny przy oficjalnym otwarciu świątyni. Będąc teraz podczas naszej pielgrzymki w Krypcie, w jej bocznej nawie zatrzymaliśmy się na modlitwę przy relikwiarzu św. Bernadetty.

W 1871 r. nad Kryptą wzniesiono bazylikę pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Jednak, ze względu na stale powiększający się ruch pielgrzymkowy, wybudowano także bazylikę pw. Matki Bożej Różańcowej. Jest to trzeci z kościołów zbudowanych na terenie sanktuarium Matki Bożej w Lourdes. Została zaprojektowana w stylu bizantyjskim , wzniesiona w latach 1883–1899 i konsekrowana w 1901 r. Zbudowana na planie krzyża greckiego bazylika ma rozmiary 52×48 m i może pomieścić 2500 wiernych, z których 1500 ma miejsca siedzące. Ściany Bazyliki zdobią piękne mozaiki piętnastu tajemnic różańcowych. W 2007 r. po wcześniejszym dodaniu Tajemnic Światła do tradycyjnych 15 tajemnic różańca przez papieża Jana Pawła II (w 2002 r.), dodano nowe mozaiki przedstawiające nowe tajemnice. Tym razem umieszczono je na fasadzie Bazyliki.

Ponad fasadą wznosi się kopuła, zwieńczona pozłacaną koroną z krzyżem – darami narodu irlandzkiego z 1924. Krzyż ponownie pozłocono w latach 2000–2002.

Nie są to jednak wszystkie kościoły na terenie Sanktuarium. Z okazji setnej rocznicy objawień, w 1958 r. wybudowano podziemną bazylikę pw. Piusa X. Jest ona największym z kościołów na tym terenie: ma 12.000 m² powierzchni, 191 m długości i 61 m szerokości. Może pomieścić 25.000 wiernych.

Jeszcze później, po drugiej stronie rzeki Gave, na miejscu gdzie stała Bernadetta podczas ostatniego osiemnastego objawienia, wybudowano bardzo nowoczesny i praktyczny kościół – Bazylikę św. Bernadetty. Została zaprojektowana tak, aby ułatwić wjazd osobom chorym na wózkach inwalidzkich lub noszach. Jest bardzo duża i ma konstrukcję, którą można łatwo podzielić na dwa różne kościoły za pomocą ruchomych ścian. Kościół ma 5000 miejsc siedzących, w tym 300 miejsc dla chorych na wózkach inwalidzkich lub noszach. Został konsekrowany w 1988 r. – w 130 rocznicę objawiań.

Od 1908 r. w Lourdes odbywają się codzienne procesje ze świecami z modlitwą różańcową w kilku językach, w których uczestniczą chorzy na wózkach. Kiedy nadchodzi zmierzch wzdłuż placu zdaje się płynąć rzeka światła.  Ludzie wolno, krok po kroku, idą od groty, w której Bernadecie objawiła się Piękna Pani, wzdłuż rzeki Gave na plac Różańcowy. W różnych językach odmawiają tę samą różańcową modlitwę. Pomiędzy delikatnym blaskiem świec, pielgrzymami z różnych stron świata, ich modlitwą, sanktuarium i niebem, na którym widać księżyc prawie w pełni, dzieje się coś niezwykłego… Mogliśmy i my odczuć tę niesamowitą więź.

Wiara, nadzieja, miłość i miłosierdzie... I coś jeszcze. Coś co wymyka się jakimkolwiek definicjom. Takie poczucie, że człowiek jest na swoim miejscu. Słucha, modli się, po swojemu przeżywa...

Każdy przyjeżdża tu ze swoimi małymi i dużymi sprawami. Pamiętaliśmy o tych, którzy prosili nas o modlitwę. Nie brakowało wzruszenia, skrycie uronionych łez i pewnego ciepła w gestach i spojrzeniach. Zwłaszcza, gdy już po zakończonej procesji nie chce się wracać na nocleg – pomimo zmęczenia.

Niektórzy pielgrzymi zapalają świece pod stojącą na środku placu figurą Matki Bożej. Tam, gdzie zazwyczaj zostawiają Jej kwiaty. Zapalają świece także, albo przede wszystkim, za grotą, po drugiej stronie rzeki, gdzie przy specjalnych stojakach widnieje napis w różnych językach: “To światło przedłuża moją modlitwę”.

Każda świeca to prośba. Także o zdrowie. Czy każda może być wysłuchana? To zostawiamy już samemu Panu Bogu przekonani, że On uczyni wszystko to, co dla nas i dla naszego zbawienia okaże się najlepsze.

18 stycznia 2022 r. minęła 160. rocznica uznania przez Kościół objawień Matki Bożej w Lourdes. W związku z tym, na lata 2022-2024 przygotowano program duszpasterski pod hasłem "Idź powiedzieć księżom, aby zbudowano tu kaplicę i niech tu przychodzą w procesji". Zaczerpnięto je ze słów Maryi, wypowiedzianych do św. Bernadety 2 marca 1858 r. Podzielono je na trzy części. W roku 2022: "Idź powiedzieć księżom"; w roku 2023: "aby zbudowano tu kaplicę", a w roku 2024 "Niech tu przychodzą w procesji". A zatem posłuszni wezwaniu Maryi przyszliśmy tam w procesji – właśnie w 2024 r.

         Na początku dzisiejszej relacji napisałem o dwój zaplanowanych przerwach: jedna na śniadanie, druga na obiadokolację. Wydaje mi się jednak, że przy tym bogactwie przeżyć duchowych tego dnia, tamte wydarzenia jakby samoczynnie same ustawiają się daleko poza centrum rozważań. Nadmienię tylko: jedzonko było smaczne.

         Czy dzisiejszy opis wyczerpał wszystkie ważne wydarzenia tego dnia? Bynajmniej. Warto jeszcze wspomnieć o filmie przybliżającym postać św. Bernadetty, o odwiedzinach w Młynie Boly - gdzie mała Bernadka spędziła 10 najbardziej beztroskich lat swojego dzieciństwa, o kościele, w którym stoi chrzcielnica – źródło chrzcielne Świętej.

Wielkim przeżyciem dla wielu pątników była wspinaczka na górę Espelugues górującą ponad Bazylikami, w ramach nabożeństwa Drogi Krzyżowej. Stacje zostały zbudowana dla pielgrzymów w 1912 r. (jak nasz kościół). Każda z 14 stacji Drogi Krzyżowej, stanowi grupę olbrzymich, bardzo realistycznych, wykonanych z żeliwa postaci, osiągających 2 m wysokości. Sama Droga Krzyżowa licząca aż 1.600 m jest niezwykła. Wznosi się serpentyną, chwilami stromą, na szczyt Golgoty, który znajduje się 140 m powyżej Groty Massabielskiej.  

         Po przeżyciu tej wyczerpującej Krzyżowej Drogi w 30 stopniowym upale, nadeszła chwila na odpoczynek. Przyszedł czas oczekiwania w kolejce od obrzędu obmycia wodą ze źródła z Massabielskiej Groty. Rzędy ławek schowane w ożywczym cieniu, na których zasiedli oczekujący, przesuwając się nieustannie do  przodu, dały wszystkim półgodzinne wytchnienie. Sam obrzęd obmycia dokonuje się sprawnie. Jest chwila modlitwy, obmycie rąk i twarzy, spożycie wody ze źródła, wezwanie świętych patronów związanych z Lourdes... i następni...

Już po zakończeniu obrzędu ogłoszono nam niezbyt radosną wiadomość - ze względu na upał została odwołana procesja eucharystyczna z udziałem chorych. Będzie tylko nabożeństwo eucharystyczne w podziemnej Bazylice św. Pius X o godz. 17.00. Została więc chwila czasu do  indywidualnego zagospodarowania.

Niektórzy pielgrzymi udali się w kierunku Groty, inni w kierunku podziemnej Bazyliki – oczekując w chłodzie na rozpoczęcie nabożeństwa, jeszcze inni wybrali najnowszą drogę krzyżową, która w Lourdes pojawiła się stosunkowa niedawno. Mianowicie na początku trzeciego tysiąclecia, w latach 2003–2008, powstała nowa droga krzyżowa, z figurami wykutymi w szlachetnym białym marmurze karraryjskim. Została wykonana z myślą o chorych, którzy nie są w stanie iść pod górę. Przepiękne nowoczesne rzeźby wykonane z wielką starannością i precyzją, ukazują niezwykłe sceny Męki Pańskiej. Ta najnowsza Droga Krzyżowa usytuowana jest w pobliżu „Kaplic Światła”, w których nieustannie palą się zapalone świece przynoszone przez pielgrzymów przybyłych z najodleglejszych zakątków świata.

Od czasu objawień sanktuarium zostało zorganizowane tak, aby przyjmować dużą liczbę chorych pielgrzymów i ułatwiać im przybycie. Obecnie działają tu ośrodki, które w komfortowych i bezpiecznych warunkach przyjmują wszystkich pielgrzymów starszych, chorych i niepełnosprawnych potrzebujących pomocy. Codziennie, od kwietnia do października, o godz. 17.00 odbywa się procesja eucharystyczna ze szczególnym uczestnictwem wiernych chorych i niepełnosprawnych, którzy otrzymują specjalne błogosławieństwo. Jest to nie tylko dla nich, ale i dla wszystkich innych szczególnie poruszające przeżycie. Niestety, jak wspomniałem wcześniej, ponad 30-stopniowy upał nie pozwolił nam na przeżycie uroczystości w tej formie. Pozostało jedynie nabożeństwo w podziemnej Bazylice. Jakie wrażenie wywarło ono na naszych pielgrzymach? Wystarczyło tylko popatrzeć na rozpromienione oczy wychodzących. Młodzież określa to jednym słowem: „WOW”.

         Niech to słowo zamknie całą środową pielgrzymkową relację.

 

*  27 czerwca 2024 r. – czwartek

Jeszcze dzisiaj możemy się cieszyć możliwością pobytu w Lourdes oraz komfortem kolejnego noclegu w tym samym miejscu – bez konieczności pakowania walizek. Stanęliśmy jednak przed koniecznością dokonanie wyboru: jaką drogę obrać na dzień dzisiejszy? Każdy musiał zdecydować osobiście, czy zgodnie z programem pielgrzymki wyjeżdża do Biarritz – luksusowego kurortu nad Atlantykiem i wraca do Lourdes na obiadokolację i wieczorną procesję różańcową ze świecami, czy też może pozostaje w Sanktuarium, aby cały dzień wykorzystać na osobistą modlitwę w tym miejscu. Większość wybrała wersję pierwszą.

A więc... w drogę.

O godz. 9.15 wyruszyliśmy sprzed naszego hotelu nie korzystając z najkrótszej i najszybszej trasy. Dzięki temu po pół godzinie dotarliśmy do Betharam. To malutka miejscowość (ok. 850 mieszkańców), która słynie zazwyczaj z urokliwych jaskiń w zboczach Pirenejów. My odkrywamy tutaj inną perełkę - w Bétharram również miały miejsce objawienia Maryi i to dużo wcześniej niż w Lourdes.

Wedle miejscowych wierzeń w Bétharram przed wiekami miała się ukazać Matka Boża, która przyszła z pomocą dziewczynce tonącej w rzece Gave. Maryja podobno uratowała ją za pomocą gałęzi, której ta się chwyciła. Nawiązanie do tego wydarzenia obecne jest również w nazwie miejscowości: “beth arram” to w lokalnym dialekcie oznacza „piękna gałąź”.

Miejsce objawienia Maryi stało się ośrodkiem kultu na długo przed słynnym Lourdes. Źródła podają, że w XVII w. zdarzyło się tu ok. 80 cudów.

Obiektem najczęściej nawiedzanym przez pielgrzymów jest tutaj kościół i kaplica św. Michała Garicoïts. Ten święty kapłan w 1837 r. założył zgromadzenie Matki Bożej z Bétharram, przemianowane później na Zgromadzenie Najświętszego Serca Jezusowego z Bétharram. We wspomnianej kaplicy można się pomodlić przy szklanej trumnie świętego umieszczonej wysoko nad ołtarzem. Uczyniliśmy to tego dnia z należną pobożnością.

Św. Wincenty a Paulo napisał kiedyś, że Bétharram to drugie lub trzecie najczęściej uczęszczane sanktuarium w Królestwie Francuskim. Tym bardziej jesteśmy wdzięczni p. Małgorzacie – naszej przewodniczce, że jadąc od Biarritz uwzględniła Bétharram w naszym pielgrzymkowym planie i pozwoliła nam odkryć tę nieco zapomnianą perłę na mapie francuskich sanktuariów.

Kiedy minęło południe dojechaliśmy do Biarritz. Jest to modny kurort położony pomiędzy oceanem Atlantyckim, a szczytami Pirenejów. Piękne budynki z jasnego kamienia, ekskluzywne rezydencje, a do tego ocean, klify oraz plaża sprawiają, że jest to idealne miejsce do wypoczynku i surfowania. Wyraźne mieszają się tu ze sobą wpływy francuskie, hiszpańskie i baskijskie, tworząc wielokulturową mozaikę, do której chce się wracać. Biarritz jest też nazywane „stolicą surfingu” lub „francuską Kalifornią”.

Wizytę w tym mieście rozpoczęliśmy od punktu widokowego przy 75-metrowej latarni morskiej. Jak podają źródła jej światło było widoczne na odległość 27 mil morskich (ok. 50 km). Centrum najważniejszych wydarzeń w Biarritz stanowi Plaża Grande Plage, gdzie można odpocząć na miękkim, perłowym piasku.

Przy głównych placach, Place Georges-Clemenceau oraz Place Bellevue, usytuowane są budynki reprezentatywne dla całego miasta. Odpoczywając w Biarritz, najlepiej zastosować strategię „ per pedes ”, czyli spacerować jego uliczkami bez planu i punktów w programie – wówczas odkryje się przed nami jego niesamowite piękno.

Do połowy XIX w. Biarritz we Francji stanowiło zwykłą osadę rybacką, której mieszkańcy specjalizowali się w połowie wielorybów. Kiedy po Rewolucji Francuskiej kąpiel w większych akwenach przestała być postrzegana jako niepoważna, a zamiast tego nagle stała się modna, Biarritz zyskało na popularności. Samą modę na kąpiele wprowadził Napoleon, który w 1808 r. wskoczył oficjalnie do wody, a konkretnie – do leżącej przy Biarritz Zatoki Baskijskiej.

O walorach przepięknego kurortu Biarritz przekonało się wiele znanych osobistości. Należał do nich m.in. właśnie Napoleon, który – na życzenie żony – postawił tam swoją rezydencję. Od tego momentu zaczęła odwiedzać to miejsce arystokracja, a i do dziś można natknąć się tu na celebrytów. Bywała tu królowa Wiktoria i Edward VII, szwedzki władca Oskar II czy cesarzowa Austrii „Sissi”. Zjawiskowa miejscowość przyciągała wielkie sławy również wiele dekad później. Często bywali w tu m.in. Charlie Chaplin czy Frank Sinatra. Odwiedzała Biarritz Coco Chanel, której romans z ciotecznym bratem cara, Dymitrem Pawłowiczem, rozpoczął się właśnie tutaj. W Biarritz założyła ona także swój pierwszy butik. Celebryci do dzisiaj spotykają się w Biarritz w luksusowym Hotelu du Palais, czyli unowocześnionej willi cesarzowej Eugenii, małżonki Napoleona. W Hotelu du Palais często były kiedyś organizowane wielkie, ekskluzywne bale.

I my tam byliśmy. Wprawdzie nie na balu, ale jednak...

W kurorcie Biarritz atrakcje można spotkać na każdym kroku. Wysokie, oceaniczne fale rozbijające się o brzeg Zatoki Baskijskiej sprawiają, że panują tam świetne warunki do uprawiania windsurfingu. W Biarritz znajduje się mnóstwo sklepów ze sprzętem surfingowym, a na plaży, zwłaszcza tej trzeciej – najdalszej (i chyba najmniej urokliwej), trudno nie zauważyć osób pływających na deskach.

Podczas spaceru wzdłuż wybrzeża warto spojrzeć na stary Port des Pecheurs, gdzie niegdyś znajdowała się osada rybacka, a dzisiaj stoją okazałe jachty. Na uwagę zasługuje leżąca nieopodal wysepka-skała Rocher de la Vierge, na której szczycie postawiona została figura Matki Bożej, Do tego miejsca prowadzi  niedługi metalowy most zaprojektowany przez firmę słynnego Gustawa Eiffla – francuskiego inżyniera, architekta, konstruktora mostów, wiaduktów, śluz i innych konstrukcji stalowych oraz żeliwnych. Z samej skały tej malutkiej wysepki roztacza się przepiękny widok na całe wybrzeże. Naprzeciwko, na cyplu Saint-Martin, można zobaczyć tę piękną latarnię, od której rozpoczynaliśmy pobyt w Biarritz, a którą m. in. uwiecznił Picasso na obrazie pt. Kąpiące się.

Wrażenie robią tutaj też same nadmorskie klify, zwłaszcza na tle zachodzącego słońca.Niestety obejrzenie tych widoków pozostawiamy sobie na kolejny raz. Teraz mogliśmy pozostać w tym miejscu jedynie do godz. 16.15, aby o właściwej porze powrócić do pogłębiania naszej duchowości w Lourdes.

Tam mogliśmy przeżyć przepiękne doświadczenie kolejnego wieczornego nabożeństwa światła z czynnym zaangażowaniem niektórych naszych pątniczek w prowadzenie śpiewów i modlitw.

A później już tylko uzupełnienie zapasów cudownej wody, dowolnej długości indywidualne modlitwy przy Figurze Matki Bożej przy Grocie, by na koniec można było w duchu zaśpiewać: „A gdy będziem zasypiali, niech Cię nawet sen nasz chwali...”.

 

*  28 czerwca 2024 r. – piątek

Wszystko co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!” (Mt 7,12).Te słowa przyszły mi do głowy, gdy przez ostatnie trzy dni rozmawiałem z kelnerkami, które obsługiwały naszą grupę w hotelu. Zawsze uśmiechnięte, zatroskane, krzątające się wśród nas jak pracowite pszczółki, abyśmy mogli słodko i miło wspominać pobyt w Lourdes. Tak też go będziemy wspominali. Świadomi, że piątek jest dla nas długim i wyczerpującym dniem, poprosiliśmy o możliwość spożycia śniadania jeszcze przed Mszą św. – o godz. 6.30. To wiązało się z ich wcześniejszym przyjściem do pracy, aby już na tę godzinę wszystko było przygotowane. Zgodziły się beż żadnego grymasu na twarzy. „Co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!”. Wszyscy uczymy się bezinteresownych gestów dobroci. Na piękno wielkich budowli składa się piękno najmniejszych detali. Trzeba o tym pamiętać, gdy codziennie pochłania nas tysiące drobiazgów.

Po śniadaniu nasze kroki skierowały się raz jeszcze ku Sanktuarium. Ostatnie nasze dotknięcie z wiarą ścian Groty Objawień, ostatnia nasza Msza św. przed Figurą Niepokalanie Poczętej w Grocie, ostatnia tegoroczna prywatna modlitwa w miejscu, gdzie klęczała Bernadetta podczas objawień, ostatni łyk cudownej wody z Lourdes i pamięć o tych, którzy o tę wodę prosili... Aż nie chciało się stąd wyjeżdżać, mimo że przez cztery dni mogliśmy tutaj być. Szczęśliwi opuściliśmy Lourdes kierując się najpierw do Carcassonne. Trasa całego dzisiejszego dnia oscylowała w okolicy 550 km autostradami, drogami niższej rangi i serpentynami górskimi. Pierwszy zaplanowany odcinek to jedynie 270 km. Było więc wystarczająco czasu na wspólne modlitwy i śpiewy, dzięki czemu piątkowe korki na autostradzie na irytowały aż tak bardzo. Trasa do Carcassonne zajęła nam ok. 4 godzin. O godz. 12.30 stanęliśmy przed murami miasta. Nie czas teraz na opisywanie całej historii tego miejsca. W wielkim skrócie można zaprezentować to następująco: zabytkowa architektura Carcassonne, która stanowi największy w Europie średniowieczny kompleks urbanistyczny, składa się z dwóch części:

- Cité – warownego górnego miasta

- Miasta dolnego (La Ville Basse)

Nas interesowało jedynie zabytkowe miasto górne. Na miasto dolne popatrzyliśmy sobie jedynie przez blanki i otwory strzelnicze. Fortecę górną tworzą fortyfikacje – podwójny pierścień wałów obronnych z bramami i barbakanami. Ich długość wynosi prawie 3 kilometry, a na ich trasie znajdują się 53 wieże, każda o unikalnej budowie.

Mur wewnętrzny wznieśli Wizygoci w VI wieku, natomiast zewnętrzny powstał w połowie XIII wieku. Wewnątrz murów znajduje się czworoboczny zamek obronny z XII wieku i romańsko-gotycki kościół św. Nazaire z XI w.

Zabytki w Carcassonne są od 1997 r. umieszczone na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Ponadto średniowieczna warownia Carcassonne posiada jako całość status pomnika historii (Monument historique). Osobno zaś ten status nadano niektórym zabytkom znajdującym się wewnątrz fortyfikacji, a są to bazylika Saint-NazaireHôtel de la Citégrand puits (wielka studnia), oraz petit puits (mała studnia).

Większość z tych wysokiej klasy zabytków mogliśmy zobaczyć, inne zaś znajdują się w tej części warowni, której tym razem nie zwiedzaliśmy.

Ze względu na zachowanie względnie dużych fragmentów średniowiecznych murów miejskich i zabudowy również w Polsce „polskim Carcassonne” bywają nazywane m.in.:

Byczyna (w województwie opolskim), Chełmno (w województwie kujawsko-pomorskim),

Lwówek Śląski, Paczków oraz Szydłów w (województwie świętokrzyskim). Wydaje się, że najbliższym francuskiemu oryginałowi są jednak mury obronne w Szydłowie.

         Wysokie mury Carcassonne sprzyjały naszemu godzinnemu spacerowi po wąskich, zacienionych uliczkach miasta. Rozpalone słońce na bezchmurnym niebie nie było dla nas aż nadto dokuczliwe. Wręcz przeciwnie – pięknie doświetlało fotografowane obiekty utrwalając miłe wspomnienia z pobytu w tym ważnym historycznie miejscu.

Trzeba było wyruszać w dalszą podróż. Pozostało nam bowiem do pokonania ok. 280 km, najpierw autostradą wzdłuż tzw. Ametystowego Wybrzeża, które pożegnaliśmy dopiero w okolicy Montpellier. Wszyscy pielgrzymi, którzy w tym czasie wyszli zwycięsko z walki ze wszechpotężnym zmęczeniem i narzucającym się nieodparcie snem, mogli się zachwycać widokiem przyautostradowych kwiatów. Bujne oleandry, wylewające się niemal na autostradą, wyciągające swoje ukwiecone dłonie jakby na przywitanie turystów. Szeroka paleta barw - od czystej bieli, poprzez delikatny róż, kardynalską czerwień, aż do ciemnokrwawego bordo. Jakże to wszystko kontrastowało z myślą o polskich autostradach osłonionych, jak w żadnym innym kraju, bezdusznymi ścianami ogromnych ekranów.

Spożywszy dość sprawnie obiadokolację jeszcze na równinie, rozpoczęliśmy wspinaczkę ku La Salette. Nici serpentyn wiły się ostrymi zakrętami zdecydowanie zmniejszając prędkość w drodze do celu. Nastała ciemna noc. Żadnej cywilizacji wokół. Tylko światła reflektorów autokaru pozwalały odnajdywać wąską drogę i wspinać się metr po metrze w górę. Ta noc miała dla niektórych swoje plusy. Kiedy człowiek nie widzi jaka przepaść znajduje się raz po jego prawej, raz po lewej stronie, wówczas jego tętno wydaje się być bardziej ustabilizowane. Tylko zmieniające się ciśnienie wywoływało konieczność nieustannego przełykania śliny, aby uszami dało się w tym czasie słuchać.

Była już prawie godz. 23.00, gdy p. Kierowca pozwolił odpocząć silnikowi w autokarze, a nas przybliżył do wyczekiwanego nocnego odpoczynku. Miłe przywitanie najpierw za strony siostry zakonnej z Madagaskaru, a potem polskiego księdza saletyna wzbudziło w nas poczucie, że znowu jesteśmy w domu – u siebie.

          *  29 czerwca 2024 r. – sobota

La Salette  - ok.1.800 m npm. na tej wysokości obudziliśmy się rano po krótkim noclegu w sanktuarium znajdującym się we francuskich Alpach , a związanym z objawieniem Matki Bożej z 1846 r.

Matka Boża ukazała się tutaj jeden jedyny raz 19 września 1846 r. dwojgu pastuszkom: 15-letniej Melanii Calvat i 11-letniemu Maksyminowi Giraud na górze wznoszącej się nad La Salette, w Alpach wysokich we Francji. Według relacji dzieci była to kobieta niezwykłej piękności siedząca wewnątrz jasnej kuli. Początkowo miała zakrytą dłońmi twarz, a łokcie oparła na kolanach i płakała. Na jej piersiach widniał krzyż z Jezusem Chrystusem z zawieszonymi na nim narzędziami męki: młotkiem i obcęgami. Z krzyża promieniowała niezwykła jasność otaczająca Maryję, Piękną Panią, jak Ją nazywały dzieci.

Na miejscu objawienia (ponad 1750 m npm.) wytrysnęło źródło. Płynie ono od dnia objawienia bez przerwy, aż do dnia dzisiejszego.

Po przeprowadzeniu badań, które polegały m.in. na przesłuchaniu dzieci i weryfikacji ich relacji oraz badaniu wydarzeń wiążących się zwykle z objawieniami (np. nadzwyczajne uzdrowienia), po otrzymaniu zgody papieża, biskup Philibert de Bruillardordynariusz diecezji Grenoble ogłosił dnia 19 września 1851 roku, że Objawienie się Najświętszej Maryi Panny dwojgu pastuszkom dnia 19 września 1846 r., na jednej z gór, należących do łańcucha Alp, położonej w parafii La Salette, w dekanacie Corps, posiada w sobie wszystkie cechy prawdziwości i wierni mają uzasadnione podstawy uznać je za niewątpliwe i pewne.

Po 19 września 1846 r. Melania, a później Maksymin, któremu pomagał nawrócony ojciec, ustawili krzyże, aby zaznaczyć miejsce objawienia. Na wiosnę pielgrzymi ustawili 14 tradycyjnych stacji drogi krzyżowej, wytyczając drogę, którą przeszła Piękna Pani po zakończeniu rozmowy z dziećmi. Droga ta, przypominająca kształtem literę „S”, istnieje do dzisiaj i znajduje się w okolicach źródła. Kończy się ona figurą przedstawiającą Maryję wznoszącą się do nieba, z twarzą skierowaną w stronę Rzymu, dla podkreślenia jedności z Kościołem.

Objawienie Maryi miało na celu w tamtym czasie, jak i  obecnie, aby obudzić wiernych, zburzyć obojętność, pewność siebie i doprowadzić do oparcia życia na Jezusie Chrystusie. Słowa Orędzia obnażają nieposłuszeństwo wobec Boga, lekceważenie Kościoła i sakramentów, zapraszają do odnowy modlitwy i świadectwa wobec innych ludzi.

Po porannej Mszy św. i śniadaniu mieliśmy nieco czasu dla siebie, na osobiste przeżycie atmosfery tego miejsca. Od godz. 10.00 zajął się nami polski ksiądz-saletyn odsłaniając przed nami miejsca, treści i przesłanie, które pozostawiła Maryja poprzez wybrane przez siebie dzieci – niewykształcone i duchowo zaniedbane. Jak widać wszechmoc Boża wcale nie potrzebuje doskonałych narzędzi. Może osiągać swój cel przemieniając i umacniając ludzką słabość.Po kolejnym wolnym czasie na osobiste refleksje bądź medytacje piękna i potęgi zielonych Alp, pokrytych kolorowym dywanem kwitnących kwiatów, niemal trzymających z pietyzmem w swoich dłoniach kościół i klasztor tego górskiego Sanktuarium, odmówiwszy wspólnie południową modlitwę Kościoła „Anioł Pański”, opuściliśmy to refleksyjne miejsce. Błogosławieństwo kapłańskie spłynęło również na nas posyłając nas w dalszą drogę.

Niebo wydawało się być zasmucone naszym odjazdem, roniąc przy tym łzy ciepłego deszczyku. A my z coraz bardziej otwartymi oczami śledziliśmy trasę wczorajszej naszej nocnej wspinaczki oraz dzisiejszego zjazdu. Mieliśmy przeświadczenie, że z każdą minutą jesteśmy bliżej ziemi. Może nie aż tak, jak śpiewamy w kolędzie: „Opuściłeś śliczne niebo, obrałeś barłogi”, ale faktem jest, że w La Salette człowiek ma poczucie bycia bliżej nieba.

I znowu duchowy program pielgrzymki skrzętnie zagospodarował nam ok. 200-kilometrowy przejazd z La Salette do Lyonu. Była modlitwa, były śpiewy – jest pielgrzymka.

Lyon, to ponad półmilionowe miasto, które ulokowało się w miejscu, w którym Saona wpada do Rodanu, aby później po wielu kilometrach znaleźć ujście w Morzu Śródziemnym w okolicy Arles. Również nasz autokar znalazł miejsce na chwilowy odpoczynek na wybrzeżu Rodanu. A to oznaczało dla nas, że zabierając ze sobą to, co najbardziej potrzebne, idziemy na podbój poznawczy Lyonu. Najpierw przez Most Pont de la Guillotière przeprawiliśmy się na drugi brzeg Rodanu. Dalej idąc wśród bogato zdobionych kamienic dotarliśmy na Place Bellecour. W środku placu znajduje się posąg króla Ludwika XIV umieszczonego na koniu, wykonany w 1825 roku. Tutaj też znajduje się jedna z największych stacji metra. Akurat nam metro nie było w tym czasie koniecznie potrzebne. Nadal preferowaliśmy pieszą wędrówką, jako najlepszą przy zwiedzaniu miasta. Dalsze kroki doprowadziły nas do Soany. Weszliśmy na most Pont Bonaparte - bardzo ładny most utrzymany w starym stylu, wykończony kamieniem, który estetycznie wpisuje się panoramę starego Lyonu. Widoki z niego, i wraz z nim, na wzgórze z katedrami starego Lyonu są przepiękne – zarówno w dzień jak i w nocy. Minąwszy most wyruszyliśmy w okolice Katedry św. Jan Chrzciciela, która była pierwszym celem naszego zwiedzania. Obok katedry znajduje się ogród archeologiczny Saint-Jean. Tutaj, u stóp katedry, prezentowane są pozostałości zabytków, z których najstarsze należały do ​​starożytnej grupy biskupiej: (IV-XVI w.) wczesnochrześcijańskie baptysterium, średniowieczna ściana klauzury, na której widoczne są ponownie użyte kopie rzymskich inskrypcji... Ominąwszy sprytnie i sprawnie to stanowisko archeologiczne weszliśmy do wnętrza Katedry.

Katedra św. Jana Chrzciciela w Lyonie to siedziba arcybiskupa Lyonu. Jej budowa rozpoczęła się w XII w. na ruinach VI-wiecznego kościoła, a została ukończona w 1476 r.

Katedra ma wewnątrz 80 m długości, 20 m szerokości oraz 32,5 m wysokości w nawie głównej. Godne uwagi są dwa krzyże umieszczone po obu stronach ołtarza, zachowane jeszcze z czasu Soboru Lyońskiego II, z 1274 r. Są one symbolem zjednoczenia w Kościele.

Warto też nadmienić, ze katedra w Lyonie była miejscem ślubu króla Henryka IV z Marią Medycejską (ta od Ogrodów Luksemburskich) w dniu 17 grudnia 1600 r. W katedrze przyjął również swoje święcenia kapłańskie św. Jan Maria Vianney (w 1815 r.).

Do czasu powstania bazyliki Notre-Dame de Fourvière, katedra była kościołem górującym nad Lyonem. Postanowiliśmy zatem dotrzeć do tej obecnie górującej nad Lyonem bazyliki. Jakże pomocnymi okazały się wagoniki kolejki szynowej, które transportując nas w okolice bazyliki ochroniły przed wylewaniem hektolitrów potu w upalne i duszne popołudnie.

Przed naszymi oczami odsłonił się widok imponującej bazyliki.

Bazylia Notre Dame de Fourvière została wzniesiona pod koniec XIX wieku na wzgórzu Fourvière. Mieszkańcy Lyonu zdecydowali się wybudować świątynię w podziękowaniu za ochronienie miasta przed wojną z Prusami w 1870 r. (Podobnie jak Bazylika Sacré-Cœur na wzgórzu Montmartre w Paryżu, od której rozpoczynaliśmy pielgrzymkę). Kiedy zebrano prywatne fundusze od wiernych, dwóch architektów zabrało się za projektowanie bazyliki. Wybrali dość oryginalny styl romańsko-bizantyjski, rzadko spotykany w tych czasach. Bazylika w Lyonie przypomina swoim stylem świątynie w Paryżu i w Marsylii. Wszystkie trzy znajdują się na wzgórzach i królują nad miastem. Można powiedzieć, że ta w Lyonie jest chyba najbardziej urzekająca. 

Bazylika Notre Dame de Fourvière charakteryzuje się przepychem, bogactwem zdobień, witrażami, rzeźbami i licznymi kolumnami. Jej styl jest wyjątkowy i nietuzinkowy. Budowla została zaprojektowana na planie czworokątu, wraz z czterema ośmiobocznymi wieżami. W początkowych projektach fasada będąca wejściem, miała znajdować się od strony miasta, na zboczu wzgórza, aby ludzie mogli ją podziwiać z dołu. Jest bardziej ozdobiona i majestatyczna. Zmieniono jednak zdanie i ta "ładniejsza" fasada znajduje się teraz od strony ulicy i placu – skąd przyszliśmy. Nie jest widziana z dołu. Mimo wszystko budowla prezentuje się przepięknie również od dołu np. od Mostu Napoleona.

Wszystkie kolorowe elementy i zdobienia, które zdobią bazylikę nie zostały zwyczajnie pomalowane, lecz są to mozaiki. Jeśli przypatrzeć się z bliska, można zauważyć kilka tysięcy małych kryształków pokrywających powierzchnię wszystkich ozdób.

Na zewnątrz bazyliki, na samej górze, szczególne miejsce zajmuje Archanioł Michał, który patrzy w stronę Lyonu, strzegąc go przed złem. Natomiast na szczycie kaplicy obok, znajduje się złota figura Najświętszej Maryi Panny, która jest patronką Bazyliki i jest uważana za jej protektorkę i strażniczkę.

Przy większej ilości czasu jest możliwość wejścia na dach Bazyliki na punkt widokowy. Widok na górze jest podobno przepiękny: widać Saonę, Rodan i Stary Lyon. Przy dobrej pogodzie można dostrzec ośnieżone Alpy i Mont Blanc. Te doznania zostawiliśmy sobie na kolejny pobyt w Lyonie. Na koniec podam jako ciekawostkę, że w Bazylice znajdują się dwa polskie akcenty: wewnątrz obraz MB Częstochowskiej,  a na zewnątrz pomnik papieża Jana Pawła II, upamiętniający jego pielgrzymkę w 1986 r.

         Schodząc ze wzgórza Bazyliki zauważyliśmy na niebie niepokojąco wyglądające chmury. Niepokój wynikał z faktu, że po kilku dniach niepotrzebnie noszonych płaszczy i parasolek, te przeciwdeszczowe akcesoria pozostały w końcu w autokarze. Mogliśmy więc zażyć dobrodziejstw i uroków ciepłego, czerwcowego deszczu, który delikatnie schładzał rozgrzane dotąd ciała, nie wyrządzając przy tym nikomu nawet najmniejszej szkody. Jest za to faktem bezspornym, że dosyć obfite opady pozwoliły nam dyskretniej, bez włączania opcji zakupowej, przemknąć pomiędzy straganami Starego Miasta i szybciej dotrzeć do autokaru.

Pozostały nam już tylko: zakupy pamiątek, powrót do hotelu, szybkie jedzonko i smaczny sen „zielonej nocy”

 

*  30 czerwca 2024 r. – niedziela

To była już ostatnia tegoroczna pobudka na francuskiej ziemi! Duży wybór potraw, z których można było skomponować śniadanie... Potem próba oceny ciężaru spakowanego bagażu, czy aby nie ma w nim zbyt wiele wody z Lourdes... Wreszcie nasz elegancki autokar wyruszył w kolejny dzień posługi pielgrzymom. Tym razem kierujemy się do Ars-sur-Formans. Miejscowość jest u nas znana jako Ars. Leży ok. 40 km od Lyonu i jest celem licznych pielgrzymek. Nietrudno się domyślić, kto dał tej małej, nieco ponad 1000-osobowej miejscowości tak duży rozgłos. Bez wątpienia Ars kojarzy się niemal każdemu człowiekowi ze św. Janem Marią Vianneyem. Przed jego przyjściem do Ars, zarówno miejscowość, jak i parafię można było określić mianem „ugór duchowy”. Trzeba było, by do tej parafii trafił młody kapłan – Boży człowiek, aby swoją ponad czterdziestoletnią posługą z Bożą pomocą przemienił osty i ciernie nieużytków w piękny, kwitnący, żywy i owocujący ogród.

Kim był ten proboszcz, mistyk i znakomity spowiednik?

Jan urodził się 8 maja 1786 r. w Dardilly, niedaleko Lyonu. Przyszedł na świat w ubogiej, wiejskiej rodzinie. Były to lata po Rewolucji Francuskiej, kiedy Kościół nie mógł swobodnie działać. Pozamykano wszystkie szkoły parafialne. Jan przystąpił więc do I Komunii św. potajemnie, w szopie, która została zamieniona na prowizoryczną kaplicę. Stało się to w 1799 r. Czytać i pisać zaczął się uczyć, gdy miał 17 lat. Wtedy dopiero otwarto wiejską szkołę. Nie został wzięty do wojska, gdyż był poważnie chory. W roku 1812 wstąpił do niższego seminarium duchownego, a w następnym rozpoczął formację w wyższym seminarium duchownym w Lyonie. Miał ogromne trudności w nauce. Późno zaczął, ale też nie był szczególnie uzdolniony. Byli tacy, którzy sugerowali mu, by opuścił seminarium. On jednak chciał zostać. W diecezji bardzo brakowało księży. Dlatego też przyjął święcenia w sierpniu 1815 roku. Przez pierwsze trzy lata posługi kapłańskiej był wikarym zaprzyjaźnionego proboszcza, ks. Balley’a w Ecully. To on w młodości uczył Jana łaciny i wspierał go w trakcie formacji seminaryjnej. Po jego śmierci, Jan został wysłany jako kapelan do Ars. Był tam niewielki, zaniedbany i zwykle pusty kościółek. Nie było nawet ustanowionej parafii, bo miejscowość była zbyt mała (zaledwie ponad dwieście osób), by utrzymać księdza. Ludzie byli obojętni religijnie. Garstka przychodziła do kościoła na Msze niedzielne. Niemal zamarło przystępowanie do sakramentów św. Pomimo tych niesprzyjających okoliczności, Jan Vianney z zapałem przystąpił do pracy. Zaczął od adoracji Najświętszego Sakramentu. Poświęcał na to wiele godzin dziennie. Żył w bardzo surowych warunkach. Nie miał łóżka, sypiał na gołych deskach. Często chodził głodny. Ale mimo to był uprzejmy dla ludzi. Odwiedzał swoich parafian. Rozmawiał z nimi przyjaźnie. Nie miał daru wymowy. Jąkał się, często gubił wątki. Zjednywał sobie jednak ludzi życzliwością i zaangażowaniem. Powoli więc zaczęli wracać do kościoła.

Biskup widząc, że ks. Jan jakoś sobie daje radę, w 1823 r. erygował parafię. W następnym roku otwarto w wiosce szkółkę, gdzie ks. Jan mógł uczyć katechizmu. Jan Vianney nie błyszczał mądrością, nie ‘czarował słowem’. Wielu uważało go nawet za dziwaka. Większość widziała w nim jednak zaangażowanego, świętego człowieka. Otwierali przed nim serce z przekonaniem, że ma dar poznania ludzkich sumień i dar proroctwa. Garnęli się do niego tłumnie ze wszystkich stron, żeby się u niego wyspowiadać. Prości mieszkańcy okolicznych wiosek i „elita” nawet z Paryża. Na początku były to dziesiątki, potem liczne dziesiątki tysięcy. W trakcie 41 lat posługi w Ars Jan Maria Vianney wyspowiadał ponoć około miliona osób. Czasami spowiadał po kilkanaście godzin dziennie. Niesamowite wrażenie robi okrągła tarcza, która jak zegar wyznaczała dobowy rytm jego codziennych zajęć. Proporcje były takie: spowiedź kobiet i mężczyzn – 16 godzin na dobę, modlitwa -1 godz., katechizacja – 1 godz., spotkania – 1 godz., sen – 3 godz. ( od 22.00 do 1.00).

Przez 35 lat Jan Vianney doświadczał szatańskich pokus, widział niszczycielską siłę zła w bardzo realny sposób. Schorowany i wyczerpany zmarł 4 sierpnia 1859 r., mając 73 lata. Beatyfikował go Pius X, a kanonizował w 1925 r. Pius XI. W ikonografii ukazywany jest w stroju duchownym ze stułą na szyi – jako kapłan w swojej pasterskiej posłudze. Tak też wygląda obecnie, złożony pośmiertnie w przeszklonym relikwiarzu.

         Dojechawszy do Ars w niedzielne przedpołudnie zatrzymaliśmy się w jednej z sal na projekcję kilkudziesięciominutowego filmu. Doskonale wprowadził nas w główne wątki naszego pobytu w Ars. Bezpośrednio z sali udaliśmy się do Kaplicy Serca, gdzie przez lata w ozdobnym relikwiarzu spoczywało serce Świętego Proboszcza. Obecnie relikwie serca peregrynują po całym świecie, a relikwiarz w Ars pusty i oczekuje na ich powrót. W tym miejscu wielu pielgrzymów wpisało do księgi swoich kapłanów, za których siostry zakonne będą się modlić codziennie przez cały miesiąc. Bardzo dziękujemy za tę pamięć w modlitwie.

O godz. 11.15 rozpoczęliśmy Mszę św. w miejscu dla nas wymarzonym – w kaplicy, tuż przy relikwiach Świętego. Nie zabrakło modlitwy za powołanych i o nowe powołania, a na koniec przed błogosławieństwem zostały poświęcone dewocjonalia, które przez czas pielgrzymki wpisywały się w stan posiadania naszych pielgrzymów.

Po zakończonej Mszy św. przeszliśmy jeszcze śladami św. Jana Marii odwiedzając konfesjonał - w którym spowiadał, dom - w którym mieszkał i duszpasterzował, zobaczyliśmy szaty i paramenty liturgiczne – których używał, rzeczy osobiste – z których korzystał, pokój – który zajmował przed śmiercią i trumnę – w której był złożony po śmierci i pochowany.

Czy ta bezpośrednia bliskość Świętego mogłaby na kimś nie wycisnąć żadnego piętna? Mamy nadzieję, że nie. Ufamy, że nasza obecność w Ars pomoże wyznaczyć nowe priorytety w naszym życiu; że heroiczna zwyczajność i wierność Świętego Proboszcza, która doprowadziła Go do świętości, pozwoli i nam patrzeć na powołanie do świętości jako coś realnego dla nas, a nie jako nieosiągalną ideę głoszoną w Kościele.

Kościelny dzwon o godz. 13.00 w niedzielne południe kazał nam wyruszać dalej. Tym razem już na ostatni etap po francuskiej ziemi: Ars – Basel, aby stamtąd - z międzynarodowego lotniska Bazylea-Miluza-Fryburg wyruszyć w powrotną drogę do Ojczyzny. A konkretnie najpierw samolotem do Warszawy, a następnie autokarem do Garbowa.

Jeśli komuś siły na to pozwalały, mógł jeszcze posłuchać ponad godzinnego podsumowania 9-dniowej pielgrzymki. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu 9-dniowej: wyruszyliśmy z Garbowa w nocy z piątku na sobotę /22 czerwca/ o godz. 2.30 i szczęśliwie wróciliśmy do Garbowa w nocy z niedzieli na poniedziałek /01 lipca/ o godz. 2.00.

Panu Bogu i całej wspólnocie Pielgrzymów oraz wszystkim, którzy nam w tym czasie posługiwali

– DEO GRATIAS!

 

                            Ks. Zenon Małyszek – opiekun duchowy pielgrzymki