Menu

Pielgrzymka w dniach 7-15.09.2013 r.

Relacja z pielgrzymki do Rzymu - w Roku Wiary

w dniach 7-15.09.2013 r. 

         „...Skoro wiara rodzi się ze spotkania,

do którego dochodzi w historii, i oświeca naszą drogę w czasie,

musi być ona przekazywana przez wieki.

Właśnie dzięki nieprzerwanemu łańcuchowi świadectw dociera do nas oblicze Jezusa”

Papież Franciszek, Lumen fidei 38 

Zachęceni i zainspirowani przesłaniem papieża Benedykta XVI, który wprowadzając Kościół w Rok Wiary zachęcał m. in. do pielgrzymowania w tym czasie do Ziemi Świętej i do Rzymu, zbudowani dobrymi i pozytywnymi wspomnieniami z poprzednich pielgrzymek organizowanych przez garbowską parafię, podjęliśmy kolejne wysiłki organizacyjne. Tym razem głównym celem pielgrzymki było Wieczne Miasto Rzym – stolica chrześcijaństwa; a w nim wydarzeniem centralnym – spotkanie z Piotrem naszych czasów, papieżem Franciszkiem. Jak zwykle – z odpowiednim wyprzedzeniem i przemyśleniem, aby nic, co można przewidzieć, nie zakłócało później pielgrzymkowych przeżyć, podjęto przygotowania do pielgrzymki: zebranie chętnych, spotkanie przedpielgrzymkowe, autokar, hotele, ubezpieczenia i… zaczęło się...

Sobota - dzień 1.

Nadszedł 7 dzień września AD 2013... Pierwsza sobota miesiąca – dzień czci Niepokalanego Serca Maryi. Tego więc ranka, zapakowawszy uprzednio nasze bagaże w autokarowe luki, otoczyliśmy ołtarz naszej parafialnej świątyni, aby od Mszy św. o godz. 7.00 rozpocząć nasze 9-dniowe rekolekcje w drodze. Tym razem 49 osób, w zdecydowanej większości z naszej parafii, okazało swoje zaufanie wobec Biura Podróży MURLAK, z którym już niejednokrotnie pielgrzymowaliśmy. Obierając kierunek ku przejściu granicznemu w Barwinku wyruszyliśmy poprzez Lublin, Kraśnik, Nisko, Rzeszów, Miejsce Piastowe…, wypełniając czas podróży modlitwą, śpiewem i jakże często budującymi refleksjami. Jeszcze przed granicą czekała na nas pierwsza niezapowiadana atrakcja – oto mogliśmy spożyć obiad w prawdziwym samolocie /dla niektórych to pierwszy taki pobyt w życiu/. Następnie zostawiając za sobą Duklę, miejsce życia i pobytu relikwii św. Jana z Dukli, pokonując ok. 280 km od Garbowa, dotarliśmy do granicy polsko-słowackiej w Barwinku. Obecne granice wewnątrz Unii Europejskiej, to zgoła inne granice niż jeszcze 20 lat temu. Żadnego wyczekiwania, żadnych kontroli, żadnych pytań czy przetrząsania bagaży. Sama przyjemność! Nie zatrzymując się nawet na chwilę wjechaliśmy na Słowację. To kraj ponad 6-krotnie mniejszy powierzchniowo od Polski /49 tys. km2/ i ponad 7-krotnie mniejszy ludnościowo /ok. 5.380 tys./. Nasz pobyt na Słowacji nie trwał zbyt długo. Mieliśmy bowiem do przejechania ok. 130 km, z tego połowa autostradą. Podróż przez Słowację upłynęła więc bardzo szybko i już osiągnęliśmy granicę kolejnego państwa. Przed nami Węgry – kraj z jednej strony bliski Polsce, choćby poprzez wspólne dążenie do wolności (nie bez powodu funkcjonuje też powiedzenie „Polak, Węgier dwa bratanki...”), z drugiej jednak strony jest to kraj, w którym mówi się w języku /z grupy języków ugrofińskich/ zupełnie niezrozumiałym dla przeciętnego europejczyka. Wreszcie jest to kraj ponad 3-krotnie mniejszy od Polski /ok. 93 tys. km2 i ok. 10 mln ludności/ o zupełnie innym krajobrazie niż u nas. Urodzajne niziny oczekiwały jeszcze na żniwa kukurydzy i słonecznika – dominujących tam upraw. Wieczorem pierwszego dnia, po przejechaniu ok. 650 km, dotarliśmy do Budapesztu – stolicy Węgier. W przytulnym hotelu - wspólna obiadokolacja, dla niektórych jeszcze krótki spacer po ulicach węgierskiej stolicy i odpoczynek, bo jutro też jest dzień...

Niedziela - dzień 2.

Niedzielny poranek w Budapeszcie przywitał nas piękną, słoneczną pogodą. Najpierw podziwianą przez hotelowe okna, a później, już po śniadaniu i zapakowaniu wszystkich naszych rzeczy, podziwianą w ramach autokarowego i pieszego zwiedzania miasta. Najpierw Bazylika św. Stefana – świętego króla Węgier (węg. Szent István Bazilika). Wybudowana w drugiej połowie XIX w. po zawaleniu się poprzedniej. Zwieńczeniem bazyliki jest 96-metrowa kopuła z piękną mozaiką wewnątrz, przedstawiająca Boga Ojca. W jednej z kaplic tej bazyliki, w której znajdują się relikwie św. Stefana, odprawiliśmy niedzielną Eucharystię, a następnie mogliśmy podziwiać kunszt i wielkość całej świątyni. Dopełnieniem budapesztańskich atrakcji był przejazd w pobliżu najbardziej reprezentacyjnych miejsc tego miasta m.in. najsłynniejsze mosty na Dunaju, Plac Millenium, wzgórze św. Gellerta, parlament, wzgórze zamkowe, wyspa Małgorzaty... A potem znowu nasz autokarowy program: modlitwa, śpiew, rozmowy... A za oknami węgierskie niziny..., Balaton..., i dalsza jazda po równinach wśród niekończących się widoków złocącej się w słońcu kukurydzy i dojrzałego czarnego słonecznika, pokornie chylącego głowę ku ziemi. Odległość 250 km od Budapesztu do granicy ze Słowenią pokonuje się stosunkowo szybko. Cały czas równą, nowoczesną autostradą. Już po 3 godzinach jazdy byliśmy w kolejnym państwie – w Słowenii. To jedno z tych państw, które powstały wskutek rozpadu byłej Jugosławii. Słowenia wraz z Chorwacją oderwały się jako pierwsze w 1991 r. Zresztą Słowenia zawsze bardziej ciążyła w stronę Austrii czy Węgier niż w stronę np. Turcji. Nam, Polakom, ten malutki /ok. 20 tys. km2/, górzysty kraj kojarzy się np. z mamucią skocznią narciarską w Planicy, na której niegdyś nasz Adam Małysz wieńczył zdobywanie Kryształowej Kuli Pucharu Świata. Podróż garbowskich pielgrzymów przez Słowenię, to kolejne 320 km, których pokonanie otworzyło przed nami granicę Włoch. Wreszcie dotarliśmy do docelowego kraju, ale do Rzymu pozostał jeszcze spory kawałek. Kolejny nocleg wyznaczono nam w Ca di Cavallino nieopodal Wenecji na uroczym półwyspie, który otaczają wody Adriatyku. I jak zwykle o tej porze – zakwaterowanie w hotelu, obiadokolacja, a potem ... dla chętnych spacer nad morze i wzdłuż wybrzeża Adriatyku, który od hotelu dzieliło jedynie ok. 100 m.

Poniedziałek - dzień 3.

Kolejny dzień pielgrzymowania to już nie tylko podróż autokarem. W tej chwili byliśmy już oddaleni ponad 1.300 km od domu kierując się wciąż na południe. Jadąc autostradą, po naszej prawej stronie pojawiło się miasto usytuowane na wzgórzu – Loreto. Charakterystyczna dla miasta jest masywna linia murów obronnych, widoczna z daleka. Wprawdzie tego miejsca nie mieliśmy w programie pielgrzymki, ale mogliśmy dosyć szczegółowo zapoznać się z tym, co mury jego obronne kryją wewnątrz. Z pewnością centralną budowlą Loreto jest późnogotycka Bazylika Santa Casa z XV w. Mieści ona wewnątrz tzw. Święty Domek Nazaretański z figurą Czarnej Madonny, odwiedzany corocznie przez tysiące turystów z całego świata. Od miejscowości Loreto wzięła nazwę tzw. "Litania Loretańska", która właśnie w tutejszym sanktuarium była szczególnie propagowana i odmawiana. Tekst litanii zatwierdził oficjalnie papież Sykstus V w 1587 r., zaś ostatnie wezwanie „Królowo rodzin” dołączył do niej papież Jan Paweł II. Obecnie, po dołączeniu wezwania "Królowo rodzin", w polskiej wersji litanii mamy 52 różne wezwania Maryi, wraz z tytułem "Królowo Polski" /w pozostałych krajach – 51/. Podczas II wojny światowej Loreto zostało wyzwolone przez żołnierzy polskich, którzy m.in. uratowali przed zniszczeniem miejscowe sanktuarium. To dało Polakom ogromne uznanie przede wszystkim u samych Włochów. W pobliżu bazyliki zlokalizowano Polski Cmentarz Wojenny, wznoszący się trzema tarasami w górę ku bazylice loretańskiej. Na cmentarzu tym, w 1080 grobach spoczywają polscy żołnierze z II Korpusu Polskiego, dowodzeni przez gen. Władysława Andersa. Należy tutaj podkreślić fakt, że teren cmentarza jest własnością Polski.

Zjeżdżając z autostrady Rzym-Pescara, pokonując serpentyny wąskiej drogi, kierujemy się ku Manopello. 5-tysięczne miasteczko wita nas pustkami na ulicach. Zupełnie pusty jest też plac przed malutkim, kilkusetletnim kościółkiem o. Kapucynów. To w nim, od XVI wieku przechowywane jest Volto Santo – Cudowne Oblicze. W świątyni byliśmy niemal jedynymi turystami. Wizerunek Chrystusa znajduje się w głównym ołtarzu i można go oglądać z jego obu stron. Z obu, bo całun jest dwustronny. Będąc z tyłu ołtarza daje się go niemal dotknąć. Zamknięty pomiędzy dwiema szybami wizerunek nie jest obrazem, nie jest fotografią, rysunkiem ani hologramem. Jest świadectwem umęczonej, zmasakrowanej twarzy człowieka, wykonanym na najdelikatniejszej i najdroższej tkaninie antycznego świata, bisiorze. Na tkaninie, na której nie da się malować. Zresztą badania naukowe udowodniły brak jakichkolwiek farb na wizerunku. Wystawione w kościele wielkie fotografie pokazują, że na tkaninie całunu nie ma nawet śladu pędzla, ołówka czy gruntowania. A wizerunek jest…Jakim cudem? Volto Santo – Cudowne Oblicze. W przykościelnej zaś sali można zobaczyć fotografie porównujące całun z Manopello z całunem turyńskim. Według badaczy nałożone na siebie obrazy nakładają się i uzupełniają.

Kilkadziesiąt kilometrów od Manopello leży kolejne niesamowite miasteczko: Lanciano – miasto z mostem pamiętającym rzymskie czasy, z romańskimi, kamiennymi budowlami, z resztkami murów obronnych. Pełne urokliwych, wąskich, stromych uliczek. A wszystkie one wydają się prowadzić do kościoła świętego Franciszka, w którym znajduje się relikwiarz z dowodami jednego z pierwszych i największych cudów eucharystycznych Kościoła Katolickiego. Cud zdarzył się w VIII stuleciu w małym kościółku pod wezwaniem świętego Legoncjana. Podczas odprawiania Mszy świętej przez wątpiącego w tajemnicę Eucharystii mnicha, po dokonanej konsekracji, Hostia stała się Ciałem, a wino przemieniło się w żywą Krew, krzepnąc w pięć nierównych i rożnych co do kształtu i wielkości grudek. Wykonane na początku lat 70-tych XX wieku oraz w 1981 roku badania wykazały, że Ciało jest prawdziwym ciałem ludzkim, będącym cząstką mięśnia sercowego, a Krew jest prawdziwą ludzką krwią o grupie AB /tej samej, która znajduje się na Całunie Turyńskim/. Nauka nie odpowiedziała natomiast na pytanie, jak jest to możliwe, że przez prawie 13 wieków obecności Ciała i Krwi w Lanciano, nie uległy one rozkładowi? Tym bardziej, że nie ma w nich nawet śladu jakichkolwiek substancji konserwujących. Od 1713 roku Ciało jest przechowywane w artystycznie wykonanej przez neapolitańskich jubilerów monstrancji, zaś Cudowna Krew znajduje się w kielichu z kryształu górskiego. Mogliśmy stanąć w prezbiterium kościoła, aby będąc niemal na wyciągnięcie ręki, adorować Eucharystyczny Cud. A nieco później, wpatrując się w bezcenny relikwiarz, mogliśmy doświadczyć cudu współczesnego przemienienia. Znowu chleb stał się Ciałem, a wino Krwią Chrystusa Pana podczas sprawowanej przez nas Mszy św. I chciało się tylko powtarzać za św. Tomaszem z Akwinu słowa eucharystycznej pieśni: „Zbliżam się w pokorze i niskości swej, wielbię Twój majestat, skryty w Hostii tej (...). Mylą się, o Boże, w Tobie wzrok i smak, kto się im poddaje, temu wiary brak(...). Pod zasłoną teraz, Jezu, widzę Cię, niech pragnienie serca kiedyś spełni się. Bym oblicze Twoje tam oglądać mógł, gdzie wybranym miejsce przygotował Bóg”.

Jak może czuć się człowiek, który przeżywszy takie doświadczenia wychodzi na ulicę i idąc do autokaru musi przejść przez „wesołe miasteczko” ryczące dźwiękami gier, mamiące oślepiającymi błyskotkami, bez opamiętania wirujące wymyślnymi konstrukcjami, by dostarczać wciąż nowych doznań człowiekowi znudzonemu codziennością? Właśnie tak skrajne i nieprzystające nijak do siebie dwa światy spotkaliśmy tam, w Lanciano. A wrażenia...? Niesmak, awersja do tego rozkrzyczanego świata iluzji oraz wewnętrzna tęsknota za powrotem w świat ciszy i kontemplacji, który kilka chwil wcześniej pozostał za drzwiami franciszkańskiego kościoła.

Fakt, że do miejsca noclegu pozostało nam jeszcze ok. 160 km daje nam wszystkim okazję do refleksji, „co jest najważniejsze, co jest najpiękniejsze” w ludzkim życiu. Poniedziałkowy wieczór i noc przyszło nam spędzać w San Giovanni Rotondo – mieście partnerskim polskich Wadowic. To miejsce jest najbardziej oddalone od naszego domu na trasie całej naszej pielgrzymki. W tej chwili byliśmy ponad 2 tys. km od Garbowa. Odtąd w każdy kolejny dzień będziemy już przybliżać do domu.

Wtorek - dzień 4. 

Przedpołudnie kolejnego dnia pielgrzymki było naznaczone bliskością współczesnego świętego – św. o. Pio z Pietrelciny /zm. 23 września 1968 w San Giovanni Rotondo, beatyfikowany (1999) i kanonizowany (2002) przez Jana Pawła II/. Z hotelu sprawnie przemieściliśmy się małymi busami stromymi i wąskimi uliczkami w okolice „Domu Ulgi w Cierpieniu”. Już w 1940 r. o. Pio rozpoczął plany budowy szpitala w San Giovanni Rotondo (SGR), kładąc wielki nacisk na potrzebę powstania takiej instytucji w tym miejscu. Ostatecznie szpital otwarto w 1956 r. /jeszcze za życia o. Pio/ nadając mu nazwę „Dom Ulgi w Cierpieniu”. Do dzisiaj korzysta z niego wiele tysięcy osób wnosząc jedynie dobrowolne opłaty za pomoc. Kolejne nasze godziny pobytu w SGR były stąpaniem po śladach św. o. Pio. Najpierw Bazylika MB Łaskawej, gdzie przebywał, sprawował Msze św. i spowiadał przez wiele godzin dziennie o. Pio. Potem krypta, w której po śmierci było złożone ciało świętego /ekshumowane dopiero 40 lat po śmieci - 3 marca 2008 r./. Następnie - sale pamięci, w których zebrano przeróżne pamiątki związane ze świętym /m.in. na całej dużej ścianie gabloty z korespondencją, którą otrzymywał o. Pio/. Wreszcie dotarliśmy do skromnej zakonnej celi, w której ojciec mieszkał. Będąc w tym miejscu można by rzec: świętość wyrosła z franciszkańskiej prostoty i normalności. Obecnie w pobliżu starej bazyliki w SGR wybudowano nowe Sanktuarium Ojca Pio /w 2004 r. poświęcił je Jan Paweł II/. Tam też skierowaliśmy nasze dalsze kroki. To zgoła inny obiekt, niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Nowoczesność, w której trudno doszukać się Sacrum. Najpierw byliśmy w bazylice górnej, w kaplicy adoracji Najświętszego Sakramentu, by w końcu przechodząc korytarzami ozdobionymi mozaikami ze scenami z życia Chrystusa i św. Franciszka, dojść do dolnej krypty, gdzie obecnie znajdują się relikwie św. o. Pio. I tu kolejny kontrast, który niesamowicie uderza wchodzących: z jednej strony ciche, skromne i ubogie życie o. Pio, a z drugiej kapiące złotymi ozdobami i mozaikami duże pomieszczenie – krypta pod nowym kościołem – miejsce przechowywania relikwii. Chyba nie tego oczekiwałby święty naśladowca Biedaczyny z Asyżu...

Cicha refleksyjna muzyka powoli nastraja nas do modlitwy. Stajemy więc w długiej kolejce przesuwającej się krok po kroku przed relikwiami św. o. Pio. Trzeba powiedzieć, że mamy szczęście. Jeszcze dwa miesiące temu relikwie były niewidoczne - zasłonięte srebrną tkaniną. Dziś stając przed dużą szybą możemy na nie patrzeć. O. Pio ubrany jest w swój kapucyński habit i stułę z białego jedwabiu. Cóż można czynić będąc w takim miejscu, stojąc wobec charyzmatycznego kapłana, stygmatyka, cudotwórcy...? Chyba jedynie przejść, jak wszyscy, przed wnęką z relikwiami, odejść na bok, uklęknąć w jednej z ławek i zanurzyć się w modlitwie... Tak też uczyniliśmy - także tutaj spędzając z niektórymi nasz czas wolny, jaki mieliśmy w SGR.

Wtorkowe popołudnie wypełnił garbowskim pielgrzymom pobyt w innym wzruszającym miejscu - Monte Cassino. Brzmienie tych słów mówi wszystko, ale pobyt na wzgórzu wznoszącym się ponad miasteczkiem Cassino, to przeżycie, którego słowa nigdy do końca nie wyrażą.

Opuściwszy SGR pokonaliśmy ok. 250 km kierując się cały czas ma zachód i będąc wciąż poniżej Rzymu (patrząc na mapę Włoch), dotarliśmy do Cassino. Pogoda zaczęła nas nieco straszyć. A kiedy przed naszymi oczyma zaczęło się pojawiać wzgórze z osadzonym na jego szczycie benedyktyńskim opactwem, zaczęło padać. Cel naszej wędrówki poczęły otulać złowieszcze chmury. W wielu sercach pojawił się niepokój, bo jakaż to szkoda być tutaj i przegrać z pogodą. Tylko doświadczenie naszego przewodnika p. Bogusława wlewało nadzieję w nasze serca: „Spokojnie, zanim zatankujemy autokar, tam na górze wszystko może się zmienić”. I tak się wkrótce stało. Wpatrując się w potężne mury opactwa rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę ku górze. Wąskimi serpentynami, mając przepaść już to po lewej, już po prawej stronie, powoli, aczkolwiek systematycznie, nabieraliśmy wysokości. Odważniejsi zachwycali się coraz nowymi widokami, które odsłaniały się raz po raz. Inni ściskając wciąż mocniej oparcia foteli, przymknąwszy oczy, szeptali sobie tylko znane modlitwy... Udało się. Dotarliśmy na miejsce. Byliśmy ok. 520 m npm. Stanęliśmy u bram benedyktyńskiego opactwa na Monte Cassino z 529 r. Wedle tradycji św. Benadykt z Nursji dotarł do Mons Casinum między 525 a 529 r., już po pobycie w Rzymie i w Subiaco, gdzie założył pierwsze klasztory swojego zakonu. Mistyka miejsca kazała Benedyktowi założyć w Casinum kolejny klasztor i w nim osiąść. To tutaj napisał on regułę zakonu benedyktynów. Św. Benedykt przebywał w klasztorze aż do swojej śmierci. Na Monte Cassino umarła również siostra św. Benedykta - św. Scholastyka, założycielka zakonu benedyktynek. Szczątki tych dwojga świętych są najcenniejszymi relikwiami opactwa.

W czasie II wojny światowej wzgórze Monte Cassino było świetnym miejscem na bazę w tworzonej przez Niemców Linii Gustawa. To tutaj założono mocno ufortyfikowane stanowisko Niemców. W wyniku nalotów klasztor doszczętnie zniszczono (ocalały jedynie krypty św. Benedykta i św. Scholastyki). Kiedy skończyło się trwające trzy dni bombardowanie i niczego już nie można było ocalić, oddział Wehrmachtu zajął górę i ufortyfikował się w rumowisku, które stało się doskonałym miejscem obrony. Ruiny klasztoru były świadkiem bitwy o Monte Cassino, w której uczestniczył m.in. II Korpus polski pod wodzą generała Władysława Andersa.  Bitwa o Cassino − największa lądowa bitwa w Europie − była najcięższą i najkrwawszą z walk zachodnich aliantów z niemieckim Wehrmachtem na wszystkich frontach drugiej wojny światowej. Zdobycie Monte Cassino kosztowało ostatecznie życie 30 tysięcy żołnierzy.

Na płaskim odcinku terenu pomiędzy Monte Cassino i wzgórzem „593”, a więc w miejscu najbardziej wymownym, w którym szły główne natarcia 3 Dywizji Strzelców Karpackich, na przełomie 1944 i 1945 r. powstał Polski Cmentarz Wojenny. Zbudowali go żołnierze, uczestnicy bitwy. Spoczywa na nim ponad 1000 poległych żołnierzy Rzeczypospolitej wszystkich narodowości (Polaków, Białorusinów, Ukraińców, Żydów) wyprowadzonych przez Władysława Andersa z „nieludzkiej ziemi”, z sowieckich obozów koncentracyjnych Archipelagu Gułag. Generał Władysław Anders w swej ostatniej woli prosił, aby mógł być pochowany wśród swoich żołnierzy pod Monte Cassino. Tak się też stało /zmarł w 1970 r. w Londynie/. Po 40 latach dołączyła do niego również jego żona kpt Irena Anders, spocząwszy u stóp swojego męża.

Na tym miejscu stanęliśmy i my. W poczuciu obowiązku pamięci i wdzięczności wobec bohaterów. Tutaj, przy ołtarzu z wymownym napisem „PAX”, pod przedwieczorną kopułą nieba, modliliśmy się o pokój dla świata i o wieczny pokój dla poległych. Tu wreszcie, pokonując naturalne wzruszenie, mogliśmy zaśpiewać „Czerwone maki na Monte Cassino” – pieśń, którą w tym miejscu śpiewa się, tak jak nigdzie indziej. Z ciszy Polskiego Cmentarza Wojennego na Monte Cassino zabraliśmy też ze sobą przesłanie wyryte u jego stóp: „Przechodniu, powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w jej służbie”.

Zwycięska walka w 1944 r. na Monte Cassino sprawiła, że droga na Rzym została otwarta. Prawie 70 lat później, my pielgrzymi, wyruszyliśmy nią również – droga do Rzymu otworzyła się też dla nas.

Środa - dzień 5.

Po pierwszej z trzech nocy, które będziemy spędzać w Fiuggi, wyruszyliśmy do Wiecznego Miasta. Godzina jazdy dzieliła nas od głównego celu naszej pielgrzymki. Godzina na poranne modlitwy, Godzinki o Niepokalanym Poczęci NMP, wspólny śpiew i informacje wprowadzające w kolejny dzień. Jeszcze przed Rzymem mijamy Tor Vergata – miejsce końcowego etapu Światowych Dni Młodzieży w 2000 r. W Mszy św. w Tor Vergata wzięło wówczas udział 2.200.000 wiernych. Z papieżem koncelebrowało 34 kardynałów, 600 biskupów i ponad 6000 kapłanów. Niektórzy uczestnicy z naszego autokaru byli tam owego gorącego sierpniowego dnia.

Dojeżdżamy do pierwszej stacji rzymskiego metra. To także nasza stacja przesiadkowa. Na cały dzień zostawiamy autokar, zabieramy konieczne rzeczy do podręcznych plecaków i zaopatrzeni w żółte chusty – znak ułatwiający naszą identyfikację, schodzimy do podziemi metra. Nasz pierwszy cel, to Stacja Ottaviano - San Pietro. Szybko podróżuje się po Rzymie. Wprawdzie miasto ma prawie 4 mln mieszkańców /nie licząc turystów/, ale dobrze przemyślane linie metra pozwalają unikać stania w korkach i sprawnie docierać do wybranych miejsc. Bez problemów dotarliśmy zatem do Watykanu zajmując miejsce na Placu św. Piotra. Przed nami rozpościerała się potężna Bazylika zbudowana w latach 1506-1626 na miejscu ukrzyżowania i pochówku św. Piotra. To drugi co do wielkości kościół na świecie (powierzchnia ok. 23 tys. m²). A my stoimy na potężnym owalnym placu, który otacza olbrzymia, czterorzędowa kolumnada Berniniego zwieńczona attyką, na której ustawiono posągi 140 świętych. Wśród nich, po lewej stronie, na wysokości fontanny, możemy znaleźć pomnik jedynego świętego pochodzącego z Polski - św. Jacka Odrowąża, dominikanina. Na Placu są też dwa takie miejsca, w których stając ma się wrażenie, że kolumnada ma tylko jeden, a nie cztery rzędy. Centralne miejsce placu zajmuje jeden z trzynastu egipskich obelisków w Rzymie, zdobiący dawniej cyrk Nerona. Wraz z podstawą i krzyżem obelisk mierzy niemal 40 m wysokości. Wedle tradycji był świadkiem męczeńskiej śmierci św. Piotra i innych chrześcijan.

Do rozpoczęcia Audiencji Generalnej pozostała jeszcze ok. godzina, a plac już jest wypełniony kilkudziesięciu tysiącami wiernych. A tych wciąż przybywa. Stoimy dosyć daleko, ale posłuszni naszemu przewodnikowi ustawiamy się wzdłuż barierki, którą nam wskazał i wcale nie zamierzamy na siłę przesuwać się do przodu. Kwadrans po naszym przyjściu sektory zostają zamknięte. Kto nie dał rady wejść, musi pozostać poza Watykanem. Oczekiwanie na rozpoczęcie audiencji, to radosne doświadczenie powszechności Kościoła. Ludzie różnych ras, karnacji skóry i języków oczekujący w przyjemnych promieniach słońca na widzialną Głowę Kościoła – papieża Franciszka. Czas płynie szybko, a napięcie narasta wraz z kolejnymi grupami witanymi imiennie na audiencji. Witają również nas: Pielgrzymów z parafii pw. Przemienienia Pańskiego w Garbowie. A w odpowiedzi nasz głośny aplauz i wiwatujące nasze żółte chusty w dłoniach. W końcu na Placu pojawia się Ojciec św. Jego biała sutanna wskazuje z daleka miejsce jego pobytu. Odkryte auto, którym się porusza przesuwa się w poprzek placu, zatrzymując się od czasu do czasu i przybliżając się z każdą minutą do nas. Już dostrzegamy uśmiechniętą twarz papieża Franciszka, jego otwartość na ludzi, chęć bycia z wiernymi. Kolejni wierni otrzymują błogosławieństwo znakiem krzyża, a my...  – coraz bliżej Następcy św. Piotra. Nie mylił się nasz p. Bogusław ustawiając naszą grupę w tym, a nie innym miejscu. Z narastającą „gęsią skórką” patrzymy, jak papamobile jedzie wprost do nas. Marzenie się spełnia. Jesteśmy na wyciągnięcie ręki od papieża... Ten wcale się nie śpieszy. Z serdecznym uśmiechem udziela nam błogosławieństwa, a z naszych gardeł wyrywa się gromkie skandowanie: Francesco, Francesco... To, co stało się za chwilę przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Oto samochód z papieżem zatrzymuje się dokładnie przed nami. Ochrona bierze od rodziców małe dziecko – dziewczynkę o ciemnej karnacji i kręconych włosach, podaje je papieżowi, a ten przytula ją do siebie i oddaje rodzicom. Za chwilę drugie dziecko wędruje do rąk papieża. Tym razem jeszcze mniejsza pociecha dostępuje tego wyjątkowego szczęścia, pewnie nie będąc nawet tego świadoma. A papież oddawszy dzieciątko rodzicom pochyla się jeszcze ku nim pokazując palcami łezki płynące po policzkach maleństwa. To wszystko rozgrywa się dokładnie przed nami – jak zatrzymany kadr filmu... W końcu samochód rusza dalej. A my...? wykorzystując pustą przestrzeń w sektorze biegniemy do barierki zamykającej nasz sektor i za chwilę po raz drugi jesteśmy oko w oko z papieżem Franciszkiem. Niesamowicie szczęśliwe miejsce. Dwukrotne spotkanie z papieżem w ciągu kilku minut! I tylko „zdarte” głosy, które teraz nie bardzo mogą cokolwiek powiedzieć uświadamiają nam, jakie emocje towarzyszą takim spotkaniom.

Objazd placu przez papieża trwa nadal. Powoli wracamy na „swoje” miejsce dzieląc się na gorąco przeżyciami. Wydaje się, że wszystko wraca do normy. Puls stopniowo spada od 300 do 70... Pozostaje nam tylko czekać na katechezę, którą Ojciec św. skieruje do nas już z daleka, od ołtarza.

I oto kolejna niespodzianka. Papamobile wracając ku bazylice wybiera dokładnie alejkę, przy której stoimy! A więc trzecie spotkanie z papieżem z bliska! Pełnia szczęścia i radości! Dziękujemy p. Bogusławowi, że nas ustawił właśnie w tym miejscu. On dokładnie wiedział, co robi.

A teraz papieskie przesłanie z audiencji skierowane do wiernych: Papież Franciszek zaznaczył, iż jedynym z obrazów Kościoła, którym posłużył się II Sobór Watykański, jest obraz matki. Podkreślił, iż wskazuje on, iż rodzimy się do wiary we wspólnocie, która uczy nas mówić „wierzę”. „Nie stajemy się sami chrześcijanami o własnych siłach, lecz wiara jest darem Boga, który jest nam dany w Kościele i poprzez Kościół. A Kościół daje nam życie wiary w chrzcie św.” - podkreślił. Obraz ten pozwala nam zrozumieć, iż nasza przynależność do Kościoła nie jest faktem zewnętrznym i formalnym, lecz wewnętrznym i życiodajnym. „Nie przynależymy do Kościoła tak jak do jakiegoś stowarzyszenia, partii czy jakiejkolwiek innej organizacji. Więź ta ma charakter życiodajny - taki,  jaki mamy z naszą mamą” - stwierdził Ojciec święty. Zachęcił do wdzięczności za dar wiary i kochania Kościoła, tak jak się kocha swoją mamę, umiejąc też zrozumieć jego niedostatki, pomagać mu, by był piękniejszy, bardziej autentyczny, bardziej zgodny z wolą Bożą. Następnie papież podkreślił, iż Kościół pomaga nam w rozwoju życia wiary: przekazując Słowo Boże, udzielając sakramentów i towarzyszy nam w całym życiu wiary.

Na zakończenie Ojciec Święty wskazał, że wszyscy żyjemy macierzyństwem Kościoła i jesteśmy wezwani, by wychowywać w wierze, do głoszenia Ewangelii. Odniósł się do postaw, kiedy oddziela się wiarę w Boga od wiary w Kościół. Zaznaczył, że Kościół, to nie tylko księża - wszyscy jesteśmy Kościołem. "Kiedy więc mówisz, że wierzysz w Boga, ale nie wierzysz w Kościół, to mówisz, że nie wierzysz w siebie samego, to jest przecież sprzeczne samo w sobie. Wszyscy jesteśmy Kościołem, wszyscy, od tego dziecka niedawno ochrzczonego, które tutaj było, aż po biskupów, papieża - wszyscy. Wszyscy jesteśmy Kościołem i wszyscy jesteśmy równi przed oczyma Boga. Wszyscy!" - podkreślił papież.

Skoro tylko audiencja dobiegła końca, a Ojciec św. nas pobłogosławił, wówczas obraliśmy szybki kurs na zwiedzanie tych miejsc, które właśnie teraz powinny być w miarę puste – Papieskie Bazyliki w Rzymie.

Na początek Bazylika Santa Maria Maggiore zwana też Bazyliką Matki Bożej Śnieżnej. Zgodnie z legendą, papież Liberiusz ujrzał we śnie Matkę Bożą, która powiedziała im, że w miejscu, w którym w środku lata spadnie śnieg, zostanie zbudowany kościół. W nocy z 4 na 5 sierpnia 352 wzgórze Eskwilińskie pokrył śnieg. Papież w obecności ludu rzymskiego właśnie tu wytyczył zarys przyszłego kościoła. Budowę rozpoczęto dopiero w 432 r. po soborze efeskim (431 r.), na którym ogłoszono dogmat, że Maryja jest Matką Boga, a nie tylko Matką człowieka /jak twierdzili heretycy/. W świątyni umieszczono ikonę znaną dziś jako Matka Boża Śnieżna, albo Salus Populi Romani /(łac.) Ratunek Ludu Rzymskiego/. Wnętrze bazyliki ma długość „jedynie” 86,0 m. Godny obejrzenia jest tutaj renesansowy sufit, który został ozdobiony złotem przywiezionym przez Krzysztofa Kolumba, mozaiki wykonane już w latach 432-440, relikwie Żłóbka, wymowna kaplica Najświętszego Sakramentu, czy potężna baptysterium.

Kolejne miejsce przez nas odwiedzone to Amfiteatr Flawiuszów, od średniowiecza potocznie nazywany Koloseum. Jest on doskonałym świadectwem wielkiego poziomu architektury i budownictwa Imperium Rzymskiego. Budowa Koloseum rozpoczęła się w ok. 70 lub 72 r. na polecenie założyciela dynastii Flawiuszów, cesarza Wespazjana, który doszedł do władzy poprzez pucz wojskowy. Chciał on zaskarbić sobie względy ludu rzymskiego, niezbędne do konsolidacji zdobytej władzy. W 80 r. n.e. syn i następca Wespazjana, cesarz Tytus, uroczyście otworzył amfiteatr, oferując ludowi rzymskiemu studniowe igrzyska, w których zabito ok. 900 skazańców-gladiatorów oraz ok. 5000 sztuk dzikich zwierząt. Przez następne wieki Koloseum było świadkiem tysięcy takich dni.

Amfiteatr ma formę elipsy o długości 188 m i szerokości 156 m, obwodzie 524 m i wysokości 48,5 m. Składa się z 4 kondygnacji. Trzy kolejne rzędy łuków zaznaczają z zewnątrz kolumny doryckie, jońskie i korynckie, czwarty najwyższy rząd zdobiły korynckie pilastry. W podziemiach amfiteatru znajdowały się pomieszczenia dla gladiatorów, zbrojownie, magazyny, klatki dla zwierząt. Arena - drewniana podłoga pokryta kilkucentymetrową warstwą piasku (nazwa pochodzi od słowa łacińskiego harena - piasek) była wyjątkowo duża (86×54 m) i doskonale widoczna z każdego miejsca amfiteatru. Na widowni znajdowało się ponad 50.000 miejsc siedzących i kilka tysięcy miejsc stojących. Do Koloseum prowadziło 80 wejść każde ponumerowane/rzymskimi cyframi/, umożliwiające bardzo szybkie opuszczenie amfiteatru przez widzów. Budowla nie miała stałego dachu, jednak w czasie deszczowych lub bardzo słonecznych dni było przykrywane wielkim, wodoodpornym płótnem. Dzisiejsze Koloseum ma już lata świetności dawno za robą. Pozostały jedynie ruiny.

Mimo, że Koloseum nie było miejscem masowego męczeństwa chrześcijan /tę rolę spełniał cyrk Kaliguli i Nerona /na miejscu którego jest obecny Plac św. Piotra/, jednak papież Benedykt IV w 1744 r. poświęcił go i ogłosił miejscem męczeństwa chrześcijan. Od drugiej połowy XVIII wieku w każdy Wielki Piątek odbywa się tutaj Droga Krzyżowa pod przewodnictwem papieża.  W 2007 r.  Amfiteatr Flawiuszów został wybrany  jednym z siedmiu nowych cudów świata.

Stojąc przy Koloseum warto jeszcze zwrócić uwagą na Łuk Konstantyna, zbudowany w latach 312 – 315 dla uhonorowania dziesięciolecia sprawowania władzy przez cesarza Konstantyna oraz dla uczczenia jego zwycięstwa nad Maksencjuszem oraz na ruiny Forum Romanum – najstarszego placu miejskiego w Rzymie. Był to główny polityczny, religijny i towarzyski ośrodek starożytnego Rzymu - otoczony sześcioma z siedmiu wzgórz rzymskich: Kapitolem, Palatynem, Celiusem, Eskwilinem, Wiminałem i Kwirynałem.

Z centrum starożytnego Rzymu przemieściliśmy się nowoczesnym metrem poza starożytne mury miasta – do Bazyliki św. Pawła za Murami. Jest to miejsce pochówku świętego Pawła. Wnętrze świątyni o wymiarach 131× 65 m, jest podzielone na 5 naw przy pomocy ustawionych w rzędach 80 kolumn. Wszystko pięknie i bogato złocone, a w oknach zamiast witraży – „szyby” z alabastru, czyli kamienia przepuszczającego światło. Bazylika robi wrażenie ogromem przestrzeni. Na ścianach naw, ułożone w długi pas, znajdują się medaliony z wizerunkami kolejnych papieży, od św. Piotra aż do Benedykta XVI. Przy każdym ze zmarłych papieży wypisano dokładną liczbę lat, miesięcy i dni posługi na Stolicy Piotrowej. Przedostatni medalion ukazuje Jana Pawła II – na Stolicy Piotrowej 26 lat, 5 miesięcy i 17 dni. Ostatni medalion: Benedykt XVI – bez informacji szczegółowych.

Nieco już zmęczeni bogactwem całodziennych doznań docieramy do ostatniej ze zwiedzanych dziś papieskich bazylik w Rzymie – Bazylika św. Jana na Lateranie. Na frontowej ścianie bazyliki widoczny jest napis: Omnium Ecclesiarum Urbis et Orbis Mater et CaputMatka i Głowa Wszystkich Kościołów Miasta i Świata. Znaczy to, że świątynia ta jest katedrą papieży – biskupów Rzymu i zwierzchników całego Kościoła. Była ona częścią rezydencji kolejnych papieży od 313 r., tzn. od Edyktu Mediolańskiego. To w tym kościele w 1300 r. papież Bonifacy VIII ogłosił po raz pierwszy Jubileusz Roku Świętego. Wchodząc do bazyliki mieliśmy możliwość zobaczenia tzw. Drzwi Świętych /Porta Sancta/, które są otwierane jedynie w latach jubileuszowych. Ostatnio dwukrotnie otwierał je Jan Paweł II na 1950-tą rocznicę Roku Odkupienia /w 1983 r./ i w Roku Jubileuszowym /2000/. Następny raz „Drzwi Święte” we wszystkich czterech papieskich bazylikach w Rzymie będą otwarte w 2025 r.

We wnętrzu bazyliki św. Jana, na pierwszym filarze prawej nawy bocznej, zachowała się część fresku Giotta ukazującego Bonifacego VIII ogłaszającego Rok Święty. W niszach filarów umieszczono posągi 12 apostołów autorstwa uczniów Berniniego /autora kolumnady otaczającej Plac św. Piotra/. W jednej z bocznych kaplic, po prawej stronie bazyliki, możemy też znaleźć polski akcent – wizerunek MB Częstochowskiej. I można by tak mnożyć elementy wyposażenia, które warto zwiedzić w bazylice św. Jana, ale chyba już czas odpocząć... A więc: metro, autokar, hotel, obiadokolacja i odpoczynek... Nie, nie – jeszcze wieczorna, międzynarodowa Msza św. w intencji naszych pielgrzymkowych Jubilatów.

Przebogaty w przeżycia dzień...

Czwartek - dzień 6. 

Kolejny dzień pielgrzymki rozpoczęliśmy od Mszy św. sprawowanej w kościele św. Ducha w Rzymie, niedaleko Placu św. Piotra. Kościół ten jest rzymskim sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Jak zwykle czynne zaangażowanie pielgrzymów sprawiało, że Eucharystia była wspólnym dziełem Ludu Bożego, jak jest napisane w mądrych książkach. Każde przejawy niewymuszonego zaangażowania są zawsze budujące dla kapłanów – tak było i teraz.

Po zakończonej Mszy, krótki wywiad dla zagranicznych mediów i sprawny powrót na Plac św. Piotra. Dziś już mniej ludzi, niż było wczoraj, ale to „mniej” wcale nie oznacza mało. Długość kolejki ludzi oczekujących na wejście do Bazyliki św. Piotra przeraziła nas wszystkich. Tylko p. Bogusław okiem wytrawnego przewodnika ocenił, że to tylko 15 minut oczekiwania. Nie wierzyliśmy – i ... okazaliśmy się rzeczywiście niedowiarkami. Sprawnie przesuwając się metr po metrze doszliśmy do kolumnady Berniniego. Następnie pomyślnie zaliczając kontrolę „antyzamachową” stanęliśmy przed „Bramą spiżową” – najbardziej oficjalnym i uroczystym wejściem, przez które można się dostać na teren państwa Watykańskiego. I dalej mijając m.in. miejsce zamachu na Jana Pawła II stanęliśmy u bram bazyliki św. Piotra – zbudowanej nad grobem Księcia Apostołów. Z przedsionka do wnętrza bazyliki prowadzi pięcioro drzwi. Drzwi skrajne po prawej stronie to Święta Brama otwierana z okazji roku świętego. Na powitanie więc rzut oka na zamknięte /zamurowane/ „Drzwi Święte” i wchodzimy do środka drugiego, co do wielkości kościoła na świecie (powierzchnia: 23 000 m²). Większą świątynią jest tylko Bazylika Matki Boskiej Królowej Pokoju w Jamusukro (powierzchnia: 30 000 m²). Ale geniusz twórców bazyliki św. Piotra sprawił, że jej ogrom został ukryty dzięki zachowaniu proporcji. Owszem, jest to duży kościół, ale nie przytłacza człowieka swoją wielkością.

Od wejścia udajemy się do prawej nawy, a tam znajduje się słynna „Pieta” młodego Michała Anioła. Nie ona jednak budzi tutaj największe emocje. Przygotowani wcześniej do zwiedzania udajemy się do miejsca dla nas bezcennego. Tuż za „Pietą” – boczna kaplica św. Sebastiana z relikwiami bł. Jana Pawła II. Myślimy w duchu: jak to dobrze, że po beatyfikacji ciało Papieża-Polaka zostało przeniesione z wąskich Grot Watykańskich do bazyliki. Teraz nikt nas nie pogania, aby przechodzić dalej. Możemy wejść za balustradę i zanurzyć się w modlitwie. To przecież jeden z celów naszej pielgrzymki. Temu naszemu Orędownikowi chcemy powierzać najskrytsze zakamarki i największe udręki naszych serc: „Błogosławiony Janie Pawle – módl się za nami”...

Przesuwamy się powoli ku prezbiterium. W centralnej części kościoła, pod kopułą, znajduje się ołtarz główny, tzw. papieski. Nad nim wykonany z brązu barokowy baldachim zaprojektowany przez Berniniego. Jak się okazuje, brąz do wykonania konfesji św. Piotra pochodzi z belkowania przedsionka rzymskiego Panteonu, który również tego dnia odwiedzimy. Cztery kolumny o wysokości 28,0 m podtrzymują baldachim o średnicy 42 m. Ołtarz znajduje się ok. 7,0 m nad grobem św. Piotra. Czy ktoś wpatrując się w konfesję św. Piotra stojąc pod główną kopułą bazyliki, którą od posadzki dzieli 117,57 m pomyśli o tym, że rozpościerająca się nad nim przepiękna kopuła waży /bagatela!/ - ok. 14 tys. ton! Niesamowita monumentalna budowla! Na posadzce bazyliki zaznaczono dokąd sięgałyby największe znane na świecie kościoły, gdyby postawić je wewnątrz bazyliki św. Piotra. Próbowaliśmy zlokalizować miejsce, dokąd sięgałby garbowski kościół? Wyszło nam, że do konfesji św. Piotra /czyli jakby u nas od ołtarza głównego do ołtarza, na którym sprawuje się Msze św./. Tyle miejsca zająłby garbowski kościół wstawiony do wnętrza bazyliki św. Piotra!

Z wnętrza bazyliki schodzimy do Grot Watykańskich – miejsca spoczynku wielu papieży. Widzieliśmy tu m.in. grób w którym spoczywa Jan Paweł I, Paweł VI... oraz pusty grób, w którym do niedawna było ciało Jana Pawła II, a jeszcze wcześniej – Jana XXIII. Tych dwóch papieży łączył do niedawna ten sam grób, a niedługo połączy ich wspólna kanonizacja.

Zwiedzanie bazyliki zakończone. Teraz czas na pamiątki, włoską pizzę, bądź espresso i dalszy ciąg zwiedzania Wiecznego Miasta. Najpierw Basilica di Santa Maria sopra Minerva koło Panteonu. Potem Panteon - okrągła świątynia wcześniej poświęcona bóstwom planetarnym oraz ówcześnie panującemu cesarzowi, a od VII wieku użytkowana jako kościół katolicki pw. Najświętszej Marii Panny od Męczenników. Następnie Kolumna Trajana – wzniesiona w 113 r. na Forum Trajana dla upamiętnienia zwycięstwa nad Dakami. Kolumna była zwieńczona posągiem Trajana, który po 392 r. został zrzucony z piedestału, przez chrześcijan. Dopiero 4 grudnia 1587 r. na jego miejsce postawiono posąg św. Piotra. I tak jest do dzisiaj.

My zaś wchodzimy w zwiedzanie barokowego Rzymu: Fontanna di Trevi - której forma przypomina fasadę budynku, ma 20,0 m szerokości i 26,0 m wysokości. Centralną postacią fontanny jest Neptun. Znajduje się on na rydwanie zaprzężonym w dwa hippokampy (hybrydy konia i ryby), z których jeden jest spokojny, a drugi nieokiełznany. Symbolizują one dwa odmienne stany morza (cisza i sztorm). Cztery statuy umieszczone na balustradzie symbolizują cztery pory roku.

Kolejne miejsce naszego zwiedzania, to Plac Hiszpański - jeden z najsłynniejszych placów Rzymu ze statuą Matki Bożej, do której zawsze 8 grudnia /w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP/ przychodzi papież i z pomocą strażaków składa wieniec u Jej stóp. Nieco dalej - Schody Hiszpańskie. Należą do miejsc tłumnie odwiedzanych przez turystów. Odbywają się na nich coroczne pokazy mody, a wiosną zdobi je przepiękna kwiatowa dekoracja ustawiana z okazji festiwalu kwiatów. Schody mają 138 stopni. Są to jedne z najdłuższych i najszerszych schodów w Europie.

Czas naszego zwiedzania Rzymu dobiegł końca. Pewnie kolejny tydzień można by zapełnić wciąż nowymi atrakcjami, również godnymi zobaczenia, ale nasz pielgrzymkowy program mówi co innego – jutro Asyż – miasto św. Franciszka i św. Klary.

Piątek - dzień 7.

Asyż dzieli dystans ok. 200 km od Rzymu. Spędziliśmy więc te poranne godziny w autokarze, jak myślimy – równie owocne godziny. Znów mamy więcej czasu na wspólne modlitwy i śpiewy. Za oknami przepiękne krajobrazy Umbrii, które niegdyś fascynowały św. Franciszka, a dziś próbują zauroczyć także nas. Asyż jest najbardziej znany jako miejsce narodzin i życia św. Franciszka i św. Klary. Te właśnie fakty sprawiły, że to miasto znalazło się w programie naszej pielgrzymki. U stóp góry, na której usytuował się Asyż znajduje się Bazylika Santa Maria degli Angeli (Bazylika Matki Bożej Anielskiej). Jest to kolebka zakonu franciszkańskiego. Wewnątrz bazyliki zachowała się kaplica odbudowana przez św. Franciszka tzw. Porcjunkula. Również tutaj, w budynkach klasztornych, stoi figura św. Franciszka, w dłoniach którego zawsze siedzą żywe gołębie. Interesujące są też rosnące tutaj róże bez kolców. Niestety, tym razem Bazylikę Santa Maria degli Angeli oglądaliśmy tylko z okien autokaru. Główny bowiem cel naszego pobytu, to górujący nad całą rozległą równiną Asyż - średniowieczne, wyciszone miasto, w którym czas jakby się zatrzymał. Nawet rozkrzyczani gdzie indziej turyści, tutaj zachowują się jakby ciszej.

Pierwsza świątynia, której progi przekroczyliśmy w Asyżu to Bazylika św. Klary. To tutaj w kaplicy Ukrzyżowania znajduje się zabytkowy krucyfiks z XII w. Krzyż został tu przeniesiony z kościoła św. Damiana. Zgodnie z życiorysem św. Franciszka jest to krzyż, z którego przemawiał do niego Jezus Chrystus. W krypcie kościoła, w kryształowej trumnie, jest również pochowana św. Klara.

Dalsze nasze drogi prowadzą do Bazyliki św. Franciszka w Asyżu. Jest to XIII-wieczny kościół poświęcony św. Franciszkowi. Herb papieski nad wejściem do bazyliki przypomina, że to miejsce jest własnością Watykanu.

Dzień po kanonizacji św. Franciszka, w dniu 17 lipca 1228, papież Grzegorz IX poświęcił miejsce budowy kościoła. W 1230 przeniesiono ciało św. Franciszka do kościoła dolnego /wcześniej spoczywało w kościele św. Jerzego, w miejscu, gdzie dziś stoi bazylika św. Klary/ i pochowano je w krypcie pod głównym ołtarzem. Bazylika św. Franciszka zdobiona jest licznymi freskami wielu słynnych artystów m. in. Giotta, Cimabuego i in.

Dla ciekawości można też dodać, że nie gdzie indziej, ale w Asyżu, 17 września 1253 r., w kościele św. Franciszka, papież Innocenty IV będąc na pogrzebie św. Klary, dokonał kanonizacji św. Stanisława – biskupa i męczennika z Krakowa. Stąd też jedna z bocznych kaplic w bazylice jest poświęcona św. Stanisławowi.

8 września 1997 r. silne trzęsienie ziemi spowodowało poważne uszkodzenie bazyliki. Zawaliła się część sklepienia kościoła górnego, którego spadające fragmenty zabiły czterech zakonników (jeden z nich był Polakiem). Sklepienie odbudowano. Nie udało się jednak odtworzyć wszystkich uszkodzonych fragmentów fresków. W 2000 r. Bazylika i inne zabytki franciszkańskie zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO.

Współczesny Asyż to także miejsce światowej modlitwy o pokój. Tę tradycję zapoczątkował Jan Paweł II, zapraszając do wspólnej modlitwy przedstawicieli różnych religii. Tradycja przetrwała do dziś. Informowały o tym banery na rynku, zapraszając na 4 października, w dniu imienin św. Franciszka, na spotkanie z papieżem Franciszkiem.

Nasz pobyt w Asyżu również nie ograniczył się jedynie do zwiedzania, ale łączył się z osobistą modlitwą (zwłaszcza przy grobie św. Franciszka), oraz wspólną Mszą św. w jednej z kaplic bazyliki.

Do końca kolejnego pielgrzymkowego dnia pozostało nam tylko pokonanie odległości z Asyżu do Wenecji - jedynie 400 km. Dobrze, że to nie jest piesza pielgrzymka...

 Sobota - dzień 8.

         Przedostatni dzień pielgrzymowania. Wszystkie bagaże zapakowane już ostatecznie do autokaru. Po śniadaniu pożegnanie z Ca di Cavallino – miejscem naszego ostatniego noclegu na włoskiej ziemi. Krótki przejazd do przystani, a dalej tylko statkiem – aż do samej Wenecji.

Wenecja to miasto położone na 118 bagnistych wyspach na Morzu Adriatyckim. Z tego względu jest to miasto kanałów – w większości transport odbywa się drogą wodną lub pieszo. Druga część miasta leży na lądzie, przy czym obie części połączone są groblą, przez którą przeprowadzono linię kolejową i drogową. Większość mieszkańców mieszka na lądzie stałym, a historyczne centrum zamieszkuje około 50 tys.( i liczba ta wciąż spada). Stara Wenecja nie posiada ulic do ruchu samochodowego – są tylko kanały i chodniki. Komunikacja odbywa się gondolami, łodziami, tramwajami wodnymi i motorówkami. Po wodzie porusza się wszystko: TAXI, policja, pogotowie ratunkowe, zaopatrzenie, wywóz śmieci... – wszystko.

Wenecja posiada ponad 400 mostów, m.in.: Ponte Rialto, Most Westchnień /obyśmy nie musieli przez niego przechodzić/, Most Akademii...

Największą jednak atrakcją turystyczną miasta jest Plac wraz z Bazyliką św. Marka – Patrona miasta. Bazylika została zbudowana dla pochowania relikwii św. Marka, które kupcy weneccy wykradli z Aleksandrii i przywieźli tutaj. Do dzisiaj spoczywają one w bazylice.

Bazylika cechuje się z jednej strony wielkim bogactwem ornamentyki, z drugiej – wielką niespójnością. Po prostu – silne i bogate królestwo Wenecji przywoziło łupy z różnych zwycięskich walk i nimi przyozdobiło również budującą się bazylikę. We wnętrzu bazyliki, w kaplicy z ikoną Madonny Nikopea z X wieku, odprawiliśmy naszą przedostatnią pielgrzymkową Mszę św. Rzeczywiście wnętrze bazyliki zachwyca przepychem, a znajdujące się tu elementy wyposażenia zachwycają pięknem i kunsztem wykonania. Jednym z najważniejszych elementów jest Złoty Ołtarz, ponadto lśniące złotem mozaiki zdobiące całość wnętrza, a także niepowtarzalne posadzki pod stopami zwiedzających.

Wychodząc z bazyliki, na Placu św. Marka warto zwrócić uwagę na stojące w pobliżu inne ciekawe budowle: Pałac Dożów– gotycka siedziba władców i rządu Wenecji; Kampanila – zbudowana z czerwonej cegły dzwonnica kościelna charakterystyczna dla architektury włoskiej, wyodrębniona z bryły kościoła i budowana obok niej; Prokuracja Stara i Prokuracja Nowa - do nich, z pałacu Dożów zostały przeniesione niegdyś apartamenty urzędników pełniących najważniejszą rolę we władzach miasta.

Spacer wąskimi uliczkami miasta, a później wzdłuż wybrzeża pozwala spojrzeć na Wenecję, jako na miasto dla bogatych (mogliśmy np. kupić zegarek za 33.000 euro! – ale nam się nie spodobał), a z drugiej strony – dostrzec zjawisko obumierania miasta (mnóstwo mieszkań na wyższych kondygnacjach to opuszczone pustostany). A na straganach wszędzie królujące karnawałowe maski weneckie – ładne i ... drogie.

Na zwiedzaniu Wenecji i spacerach po inspirujących zaułkach tego miasta, szybko minęło kilka godzin pięknego, słonecznego, sobotniego dnia. Pozostał nam jeszcze rejs statkiem z wysp weneckich do autokaru, a później już tylko obranie kierunku: GARBÓW.

Z Wenecji do Garbowa pozostało ponad 1.350 km. A więc... w drogę!

 Niedziela - dzień 9. 

Z wielką radością można by opisywać przejazd przez północne Włochy, Słowenię i Węgry, ale oprócz dwóch krótkich postojów na tej trasie, relacjonujący tę podróż kronikarz, nic nie zapamiętał. Sen okrył mrokiem tajemnicy wszystkie ewentualne atrakcje podróży. Dopiero Słowacja pozwoliła szerzej otworzyć oczy i dostrzec, jak zmieniło sia otoczenie. W miejsce ciepła – chłód, w miejsce słońca – chmury, uśmiechnięte słońce pozostało jedynie miłym wspomnieniem, zaś realne doznania wskazywały na padający nieprzyjemny deszcz. I niestety – to nie był już sen... Polska pogoda okazała się bliźniaczo podobna do swej sąsiadki z południa, traktując nas jak niechciane dzieci. Naburmuszona, zasępiona... Nawet poranne niedzielne śniadanie nie poprawiło humorów, szczególnie tym, którzy nie dość, że musieli stać godzinę w kolejce do jedynej czynnej w restauracji toalety, to jeszcze musieli tę „ulgę w cierpieniu” okupić uszczupleniem swojego portfela o całe 2 zł. I z czego było się cieszyć?!

Poranne minorowe nastroje zaczęły przechodzić jednak do lamusa. Im bliżej Rzeszowa, tym mniej chmur, tym więcej promieni słońca zwycięsko docierających na spotkanie z nami, tym większa tęsknota za domem, za rodziną... A im bliżej domu, tym czas płynął szybciej... Nisko, Janów Lubelski, Kraśnik, Lublin.. i już Garbów. Znów jesteśmy w domu. Jest niedziela, 15 września 2013 r., godz. 15.00. Pielgrzymka z parafii pw. Przemienienia Pańskiego w Garbowie do Włoch dobiega końca. Jeszcze tylko ostatnia wspólna Msza św. jako dziękczynienie za szczęśliwe przeżycie tych dziewięciu pielgrzymkowych dni.

Pozostają tylko wspomnienia i nadzieja na dalsze wspólne odkrywanie piękna świata.

                                                                  ks. Zenon Małyszek